Opowieść stołowa
Skoro Katowice są miastem muzyki UNESCO, to nie może dziwić fakt, że na ich urodzinach pojawił się Jim Morrison z The Doors. Przynajmniej w poniższym tekście Jostonta ;) StarTrekker / CC-SA 2.0

Opowieść stołowa

Stefan Pioskowik

publikacja 20.09.2025 11:08

Już jest po urodzinach Katowic. Jak to na urodzinach bywa, gospodarze i goście spotkali się przy stole. Metropolia nad Rawą jest jednak zbyt wielka, aby wszystko mogło odbyć się w jednym dniu.

Życzenia można składać też jak się to idiomatycznie fajnie formułuje nachträglich. A jeśli tak, to też imprezy urodzinowe mają miejsce w dniach około urodzinowych. Dwie z nich miały miejsce właśnie w tej formie.

Muzeum Historii Katowic co roku regularnie zaprasza w okolicach urodzin miasta na konferencję naukową poświęconą zgłębianiu i propagowaniu dziejów tego arcyciekawego miasta. Naukowcy i słuchacze spotkali się w gościnnych progach Muzeum w tym roku już po raz 24 – ty. Czyli za rok będzie mały jubileusz, na który te konferencje w pełni zasługują.

Piotr Uszok, Prezydent Katowic, nawiązując do słów Wojciecha Korfantego z roku 1902, który porównał narody do kwiatów na łące, rozwinął je ponadczasowo w roku 2001 jako zadanie nie tylko dla ówczesnej konferencji, stwierdzając: „Słowa Wojciecha Korfantego obrazowały różnorodność nacji i kultur na terenie Górnego Śląska, które stworzyły Katowice. Ta bujna łąka, na której w miarę zgodnie żyły kwiaty niemieckie, żydowskie i polskie, została zniszczona przez rozwój nacjonalizmu i szowinizmu. Każda ze stron budowała później subiektywny obraz historii albo przez pomijanie niewygodnych faktów albo przez dopasowywanie zdarzeń do jedynie słusznej racji.

Przez dwa dni historycy będą się starali obiektywnie pokazać osiągnięcia ludzi tego miasta, bez względu na ich pochodzenie, wyznanie, i przekonania. Nieważne są po latach racje i emocje, jakie ich łączyły lub dzieliły, ale ważne jest to, co zbudowali lub zorganizowali”.

Tematem tegorocznej dwudniowej XXIV konferencji w słońcu 160 urodzin miasta była interesująco postawiona kwestia : „Wspólnota, partnerstwo, konkurencja? Historia relacji między centrum a innymi dzisiejszymi dzielnicami Katowic”.

Jostontowi nie było to obce już od dzieciństwa. Z jednej strony był urodzonym Katowiczaninem, z drugiej strony do pewnego czasu i wieku, Katowice to było tam kajś fort daleko, autobusem 44 jechało się co nojwyżyj do Szopienic, potem wprowadzili szybszy 76, ale pomimo tego Katowice to była rzadko widziana atrakcja dla dziecka z katowickich opłotków.

Po przywitaniu uczestników konferencji ze strony przedstawicieli Prezydenta Miasta i Rady Miejskiej, dyrektor Muzeum, dr Jacek Siebel przykuł uwagę audytorium ze swadą – gdyż posiadaną wiedzę trzeba umieć jeszcze odpowiednio przekazać - opowiedzianą historią pobytu w Katowicach Prezydenta RP Ignacego Mościckiego z okazji 10 rocznicy I Powstania Śląskiego, z jej wszystkimi niuansami, które już wtedy były obecne przy obchodach rocznicowych.

Ale to odbywało się w centrum Katowic. Mościcki udał się następnie do Podlesia, w ówczesnym powiecie pszczyńskim – tak to wtedy było - które w roku 1929 funkcjonowało jeszcze jako samodzielna gmina, gdzie był gościem dożynek.

Dożynki zorganizował w ekspresowym tempie naczelnik Podlesia Robert Jarczyk – postać niezwykle barwna, która jest upamiętniona tablicą na byłym budynku podleskiego ratusza, a samo Podlesie stało się częścią Katowic dopiero w roku 1975.

Przy prelekcji o katowickich landratach, z których najbardziej interesował go Ernst Gerlach, Jostont dowiedział się, że mało brakowało, a starostwo wydzielone ze wschodniej części powiatu bytomskiego miałoby siedzibę w Mysłowicach.

Wykładów o jego bliskim Janowie czy też o odległych Panewnikach nie mógł już wysłuchać, gdyż nie mając rozdwojenia jaźni, musiał zmienić miejsce swojej lokalizacji, bo jako się już rzekło, gyburtstag miasta był zrobiony na fest. Ale o tym potem.

Drugiego dnia konferencji Jostont już nikaj na baja nie poszoł, ino łod rana chłonął, co to się wszystko wyprawialo w Bogucicach i na grubie Ferdinand – a było tego nie mało. Z kolei prelegent z IPN referował o brunatnych czasach w Katowicach. Po przerwie wprowadzono słuchaczy w arkana budownictwa kościelnego na terenie Katowic – w kościele jonowskim neobarok.

Katowicki przedział literacki przypadł Szopienicom, z czego Jostont się ucieszył, a prelegentka udowodniła, poczynając od Walentego Roździeńskiego poprzez Klaussmanna, Pośpiecha, Gołbę, Kutza, Bereskę aż po współczesne kryminały Anny Kańtoch i lirykę Bernarda Skóroka oraz poezję Jacka Sierszeckiego z Grupy Janowskiej, iż był to wybór ze wszech miar uzasadniony.

Przy dwóch następnych prelekcjach Jostont był prawie sicher, że widzi swój Jostont-House na Jonowie uwieczniony na kolorowej pocztówce, ale prelegentki pokozały mu to z bliska i stało się jasnym, że to był dom z księgarnią u Kalytty blisko dzisiejszego Hospicjum Cordis.

Następnie okazało się, że Katowice podwaliny pod stanie się miastem muzyki UNESCO to kładły już od samego początku, a restauracja u Grünfelda na Załężu tysz w tym pomogała jak umiała.

Jak muzyka była już – jakby to zaśpiewali Doorsi – over, to koryfeusz w dziedzinie górnośląskiego sportu dr Antoni Steuer przedstawił możliwości uprawiania sportu w stolicy autonomicznego województwa śląskiego oraz sukcesy klubów katowickich i z obecnych dzielnic.

Ostatni wykład traktował o nie nieistniejącym już boisku na Muchowcu. I w tym momencie Doorsi zagraliby The End – bo to już – po podsumowaniu - był koniec konferencji. Aczkolwiek może jeszcze nie, gdyż zwyczajowo materiał konferencyjny dla chcących poszerzyć swoje informacje o Katowicach zostanie wydany w formie publikacji MHK.

W tym pierwszym dniu to Jostont – nawiązując do już klasyka – nie chcioł, ale musioł iść na te wagary i wałęsając się ulicami Katowic zobaczył na Dworcowej podarowaną miastu – jak gyburtstag to i gyszynki – przez prywatne osoby rzeźbę byka.

Potem skręcił w Staromiejską i zagadywał – aby nie tracić czasu - o odsłoniętą tu też właśnie gwiazdę zespołu Dżem, ale w końcu zdał się na siebie i ją znalazł. Jego przedpotopowe handy nie jest przystosowane do kodów QR, skuli czego on wcześniej przeczytał o zagraniu przed teatrem na gitarach Wehikułu Czasu i neonach z cytatami z tego utworu przy tej gwieździe – ale w połednie jest jasno.

Przypomniało mu się – chociaż Zeitdruck był coroz większy – że przed laty, po rozmowie z nazwijmy ją A., napisał specjalnie wiersz o dżemie, bo znajoma stwierdziła, że Riedla w lepszych czasach słuchała, a wiadomo, co wyraża blues nie obcy i Jostontowi:

Biorę łyżkę dżemu
Nastrój mam po temu
Bluesowe brzmienie
Ty i ja nasze brzemię

Dźwigamy od lat
Czasu spory szmat
Pod nim się garbimy
Na nie się godzimy

Ty za nie dziękujesz
Wszystko darujesz
Ja się tylko nie buntuję
Trochę tego żałuję

Teraz już Jostont kronikarsko rączym kłusem stosownie do peselu udał się w kierunku świątyni Melpomeny, której progi mógł spokojnie przekroczyć, bo i wysztiglowany był – jak to na gyburtstag – a i w posiadanie bezpłatnej wejściówki wszedł już pora dni wcześniej.

Okazją był organizowany przez Teatr Śląski event pod nazwą Śląski Stół, który w mediach był przedstawiany, jako otwarta dyskusja z udziałem ekspertów na scenie i publiczności, mająca na celu wypracowanie propagowania [Górnego] Śląska bliżej i dalej.

Jostont rozsiadł się w zeslu, światło zgasło, po wstępie na ekranie, zrobiło się jasno i na scenie przy tym stole siedzieli już eksperci. Dyrektor Teatru powiedział, że publiczność może stawiać pytania po polsku, śląsku i po krótkim namyśle dodał, po angielsku też. Jostont zaroz się zmiarkowoł, że to, aby uczcić Szkota Johna Baildona, twórcę górnośląskiego przemysłu.

Przyszedł czas na przedstawienie się zaproszonych coś około trzydziestu gości-ekspertów na scenie – Jostont był zadziwiony ich ilością w stosunku do czasu spotkania. Jedni powiedzieli tylko swoje nazwisko i piastowane stanowisko, inni wygłaszali już przy tym krótkie expose. Pewna ilość fachmanów na tym zakończyła swój udział w dyskusji.

Leitmotiwem stały się region jako taki, gwara czy też język śląski, edukacja regionalna. Niekiedy jest tak, jak z Kolumbem – wypłynął, aby dotrzeć do Indii, odkrył Amerykę i od tego czasu to odkrywanie stało się modne.

Ubolewano nad faktem prowadzenia edukacji regionalnej tylko w trzech miastach, która istnieje tylko w Katowicach, Rudzie Śląskiej i Rybniku. Pochylono się też nad sprawą nauczania języka śląskiego. Że dalej brak ustawy, który uniemożliwia jego funkcjonowanie jako języka regionalnego.

Jostont w duchu stwierdził – fakt. Z drugiej strony godać po śląsku nie nauczyły go żodne rechtory w żodnej szkole, ino stało się to w wielopokoleniowej rodzinie bez przygotowania pedagogicznego i wykształcenia kierunkowego – oraz wśród bajtli z wtorymi się bawił na placu.

Oczywiście, że gwara śląska przez lata całe nie cieszyła się oficjalną estymą – w tej kwestii zdarzenie ze swego życia, aczkolwiek nie dotknęło to bezpośrednio niego, przytoczył wojewoda śląski.

To, że gwara śląska zanika, jest raczej faktem słyszalnym – Jostont życzy oczywiście sukcesów we wszelkich działaniach mających na celu jej ratowanie i krzewienie – ale z uporem maniaka napisze jeszcze raz, że klucz do tego leży w domu i w dniu codziennym.

Jostont nie wie, ilu Górnoślązaków pochłoniętych jest na co dzień kondycją ich języka, gdyż mają inne sprawy na głowie. Zostały one także podniesione w dyskusji: depopulacja regionu, stworzenie jednego silnego ośrodka miejskiego, zbliżający się koniec górnictwa, niepewność w branży samochodowej, przesuwanie się energetyki poza województwo, duża niewiadoma w kwestii nowoczesnych centrów usługowych w związku z rozwojem sztucznej inteligencji.

Dyskusja siłą rzeczy trwała więcej niż przewidziane dwie godziny – bo były jeszcze głosy z publiczności - więc mniej czasu zostało na trzyminutowe – bo potem rozlegał się gong – rozmowy (speed dating) z niektórymi ekspertami przy stolikach na pierwszym sztoku foyer.

Jostont chcioł sobie zoboczyć jak to wyglondo, ale potem przyszło mu do głowy zasięgnąć opinii w sprawie takiej nazwy, z którą od poru dni się obnosił, upatrzył sobie już łod kogo, ale podleciała do tego kogoś jakoś reporterka i zaczła mu fumlować mikrofonem przed nosem.

Jak zwolnił się inny stolik, to Jostont się dosiadł i wyłuszczył o co mu chodzi. Hm, nie, powiedział ekspert, to niepotrzebne, a oprócz tego inni mogliby powiedzieć, że czemu akurat tak. Jostont zapomniał, że każde dziecko potrzebuje odpowiedniej hebamy, wtoro przedstawi je światu – jaki fajny bobas!

Kulturalnym zakończeniem Śląskiego Stołu był spektakl „Byk” według Szczepana Twardocha, który w dyskusji przekonywująco argumentował. Ale Jostont na wszelki wypadek sprawdził, jaki to dzisiej był znak zodiaku, czy przypadkiem też… – nie, Panna.

Jostont jeszcze przed tym dniem napisoł taki gydicht, coby wnieść tysz trocha do tej górnośląskiej kultury, wtoro roztomajcie się mianuje – w każdym razie jest to afirmacja Górnoślązoka – że do rady i tym razem.

Der Avantgarde geht es gut
Erforderlich ist etwas Mut
Sie ist stets auf der Hut
In der Kultur und deren Gut

Kattowitz in Oberschlesien voran!
Man muß glauben stets daran
Im Theater und in der Straßenbahn
Hoch lebe der Masterplan!

Die Ariergarde waren wir nie
Dank Kohle Stahl und Chemie
Auch die Kultur ist für uns keine Magie
Oberschlesier! Du warst immer ein Genie!

Awangardzie dobrze się powodzi
Trzeba odwagi gdy się w przód wodzi
Zawsze czujna wciąż na straży
W kulturze jej darami nam darzy

Katowice — hajmatu duma w przód!
Trzeba ciągle wierzyć w ten nasz cud
W teatrze w tramwajowej linii 7 gwarze
Niech żyje masterplan i jego twarze

Strażą tylną nigdy nie byliśmy
Dzięki węglowi stali chemii żyliśmy
I kultura — to dla nas nie czary
Górnoślązaku! Zawsze byłeś geniuszem, stary!

Spotkania pod nazwą Śląski Stół mają być kontynuowane. Pierwsze koty za płoty – czyli aller Anfang ist schwer, albo na poczōntku niy ma lekko, ewentualnie piyrsze sztryki za nami, lub też całkiem eklektycznie – poetycko - piyrsze cicie za płoty, kożdy Anfang jest ciynżki,ale sztryki zrobione — hajmatowe wartości pomnożone.

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona