Reżyser David Lean uchodził w latach ’50 i ’60 za specjalistę od epickich, monumentalnych superprodukcji. Wojenny „Most na rzece Kwai”, biblijna „Opowieść wszech czasów”, czy kostiumowy „Doktor Żywago” to jego sztandarowe dzieła. Jednak najważniejszym spośród wszystkich jego filmów i jednym z największych dzieł w dziejach kinematografii po dziś dzień pozostaje „Lawrence z Arabii”.
Tytułowym bohaterem filmu jest Thomas Edward Lawrence – brytyjski wojskowy, poeta, tłumacz „Odysei” Homera i podróżnik, któremu w czasie I wojny światowej udało się zjednoczyć podzielone dotąd plemiona arabskie. Na ich czele wielokrotnie ścierał się z Turkami, zdobywając m. in. Akabę i Damaszek.
Był więc z Lawrence’a heros jak się patrzy, z jego przygód zaś – opisanych w autobiograficznych „Siedmiu filarach mądrości” – wymarzony materiał na film. Choć, jak pisał Adam Garbicz w publikacji „Kino wehikuł magiczny”, jeden z biografów T. E. Lawrence’a doszedł po latach badań do wniosku, że tak naprawdę mógł to być także… „największy blagier od czasów barona Münchhausena”.
Człowiek myślący
Jak było w rzeczywistości? Tego nikt nie zdoła już dziś dociec. Dlatego warto na film Davida Leana spojrzeć nie jak na ekranową biografię, ale jak na „sagę o człowieku myślącym. Był to pierwszy film w historii kina, który pokazywał bohatera w całej jego dwuznaczności” – zauważał Douglas Jarvis w „Historii Hollywood”.
Grający Lawrence’a Peter O’Toole kreuje postać rozdartą między dwoma kulturami. Brytyjskie konwenanse i arabskie tradycje plemienne nijak do siebie nie przystają. Zafascynowany orientem bohater odrzuca europejskie, dżentelmeńskie rytuały. Na pustyni, wśród Beduinów czuje się znacznie lepiej, niż wśród kadry oficerskiej w koszarach. A jednak z czasem zaczyna tęsknić za światem cywilizacji zachodniej.
Wreszcie zdejmuje burnus i ponownie zakłada mundur, choć gdy w ostatniej scenie widzimy go opuszczającego Arabię, widać, że ten wyjazd wcale go nie cieszy. Że wolałby znów znaleźć się na pustyni. Dziś, w epoce, w której słowo wielokulturowość odmienia się przez wszystkie przypadki, podobna postawa i dylematy wydają się być bardzo aktualne.
mikt87
Lawrence of Arabia(Overture) - Maurice Jarre
Mentalność kolonizatora
Film Leana jest także swoistą analizą mentalności brytyjskich kolonizatorów, którzy pogardzają Arabami. Uważają ich za brudnych, pustynnych pastuchów, którymi nie warto zaprzątać sobie głowy. Wszak prawdziwa wojna (z Niemcami, a nie tylko z ich tureckimi sojusznikami) toczy się w Europie...
Jedna z postaci, nie zgadzająca się z taką diagnozą, ostrzega, mówiąc, iż „wielkość ma liche początki”. Dziś, gdy bajecznie bogaci arabscy szejkowie zarządzają m.in. największymi, angielskimi klubami piłkarskimi, wiemy, że były to słowa niejako prorocze.
Spektakl jakich mało
Nakręcony w 1962 r. „Lawrence z Arabii” to także niezwykle kosztowny kinowy epos i swoista odpowiedź Brytyjczyków na „Obywatela Kane’a”. Obraz ma bowiem podobny punkt wyjścia, co arcydzieło Orsona Wellesa – w czasie seansu poznajemy nie tyle samego bohatera, ile relacje i opinie na jego temat innych osób. Jednocześnie zaskakuje konstrukcja fabuły.
Brak wątków pobocznych, obowiązkowego lovestory, znanych aktorów (Peter O’Toole i Omar Sharif byli wówczas kompletnie nieznani) i fakt, że film trwa blisko cztery godziny, wydawały się być gwoździami do trumny tej produkcji. A jednak Akademia nagrodziła film aż siedmioma Oscarami, w tym m.in. dla najlepszego reżysera, filmu roku, operatora (za zachwycające, pustynne zdjęcia Freddiego Younga) oraz kompozytora ścieżki dźwiękowej.
***
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...