Dwa oblicza zemsty

Piotr Drzyzga

publikacja 18.09.2019 08:51

Western nietypowy, choć zdecydowanie klasyczny.

Dwa oblicza zemsty mat. prasowy

Nakręcił go w 1961 roku Marlon Brando. Ten sam Marlon Brando, który miał już wówczas na koncie Oscara za występ w filmie „Na nabrzeżach” oraz główne role w takich słynnych obrazach jak „Dziki”, czy „Tramwaj zwany pożądaniem”. A więc idol, aktorska ikona lat ’50 bierze się za reżyserię.

Doszło do tego trochę przypadkowo. Przy filmie pracowali początkowo Stanley Kubrick, czy Sam Peckinapah, ale w związku z kolejnymi nieporozumieniami stanęło na tym, że to Brando zajmie się reżyserią. Jak poradził sobie z tym zadaniem?

Tak naprawdę trudno powiedzieć. Jego film trwał bowiem… 5 godzin. Oczywiście Paramount Pictures nie mogło sobie pozwolić na wpuszczenie do kin takiego „kolosa”. Odebrano mu więc ten projekt, skrócono, zaskakująco dynamicznie przemontowano i w takiej właśnie, „studyjnej” wersji znamy dziś „Dwa oblicza zemsty”.

Wielkiej furory w kinach ten film nie zrobił. Przyniósł wręcz straty. A jednak dziś uważany jest za jeden z najważniejszych westernów w dziejach gatunku. W 2018 Biblioteka Kongresu wciągnęła go nawet na National Film Registry – czyli listę najważniejszych dla amerykańskiej kultury filmów.

Bo też jest to western nietypowy. Być może nawet pierwszy w dziejach antywestern (bohaterami są przecież dwaj rabusie: Rio i Longworth. Jeden zdradza drugiego; Rio trafia do więzienia, a po latach, gdy uda mu się uciec, postanowi się na Longworthcie zemścić).

Pragnienie zemsty, obsesyjna, sącząca się nienawiść… - to główne tematy „Dwóch oblicz zemsty”. A więc psychologia. Widzimy jak grany przez Brando bohater zmaga się, szamocze sam ze sobą (zwłaszcza po poznaniu Luoisy, w którą wciela się Pina Pellicer). Chciałby się ustatkować, ułożyć jakoś z nią życie, ale… nie potrafi. Mroczna strona jego natury jest zbyt silna. Musi, musi, musi wyrównać rachunki z nieuczciwym wspólnikiem.

O brzeg „uderza regularnie / na granicy furii i wyczerpania (…) / Nie dosięgnie moich stóp / najwyżej stanu duszy” pisał ks. Jerzy Szymik w wierszu „Morze”. Cytat nieprzypadkowy. Bo morze  nieustannie pojawia się w tym filmie (a i to w westernach raczej się nie zdarza). Właśnie ono symbolizuje niepokój, chaos, szum w głowie bohatera – oddaje jego emocjonalny stan. Czasem także ten pozytywny, kiedy szumi spokojnie, łagodnie, a bohater zaczyna marzyć o przyszłości z Louisą.

Symboliczną postacią jest także Longworth – przydomek Dad, czyli tata, ojciec. Rio jest od niego dużo młodszy; Longworth (który po latach nieuczciwego życia został… szeryfem),  raz po raz mówi do niego „chłopcze”. A więc mamy tutaj także konflikt pokoleń, niezgodę na nieuczciwość, zakłamanie świata rodziców i bunt przeciw temu… - czyli wszystko to z czego Brando (pierwszy „młody gniewny” Hollywoodu) słynął. Co na ekranie, od dekady, reprezentował.

*

Tekst cyklu Filmy wszech czasów