Co z tym kinem? Co z tym streamingiem?

Filmowe wakacje praktycznie już za nami, ale letniego blockbustera właściwie brak.

Co z tym kinem? Co z tym streamingiem?

Niby na ekranach kin pojawił się kolejny Park Jurajski („Jurassic World Dominion”), kolejny Thor („Thor: Miłość i grom”), kolejne Minionki („Minionki: Wejście Gru”), ale chyba większość kinomanów ma poczucie, że kręcimy się w kółko i właściwie nic już z tego nie wynika.

Wszak nawet Francuzi zaserwowali nam po raz trzeci ten sam film („A oni dalej grzeszą, dobry Boże!”), a Niemcy wyskoczyli z - sam nie wiem – bardziej familijnym, czy kuriozalnym „Młodym Winnetou”, o którym za chwilę w ogóle słuch może zaginąć (niemiecki wydawca wycofuje książki o Winnetou. W tle dyskusja o rasistowskich stereotypach).

O! Był jeszcze „Elvis”, ale i on mało kogo rzucił w te wakacje na kolana, a więc box-office’owym królem polowania został Tom Cruise i jego „Top Gun: Maverick”, który premierę miał w… maju. I nadal gromadzi licznych widzów w kinach!

Ponoć to właśnie sukces tego ostatniego filmu sprawił, że szefowie streamingowego serwisu HBO Max zdecydowali się Max-ymalnie (stąd ich nazwa?) opóźniać streamingowe premiery filmów, by jak najdłużej trzymać je w kinach, gdzie, po prostu, można na nich zarobić więcej.

Pytanie jednak, czy „Top Gun: Maverick” to przypadkiem nie wyjątek od reguły? Ale tego dowiemy się po czasie. Albo i nie. Bo jak wiemy właściciel jednej z większych sieci multipleksów szykuje się powoli do ogłoszenia upadłości, zaś Netflix regularnie traci subskrybentów. Szalejąca inflacja też nie wróży szybkiej zmiany tych trendów. Praktycznie gdzie nie spojrzeć – kłopoty.

Gdzie szukać jakichś pozytywów? Moim zdaniem w tzw. kinematografiach narodowych. Dotowane przez państwowe i europejskie fundusze, wchodzące w koprodukcje z innymi krajami, od dłuższego już czasu dostarczają widzom bardzo solidnych tytułów. I coś czuję, że słowackie „Piargy” w reżyserii Ivo Trajkova, o których pisałem wczoraj, mogą być kolejny tego dowodem i przykładem.