Czasem całkiem niespodziewanie można się dowiedzieć, że jest się rodziną patologiczną. Na przykład posłać dzieci na "tani wyjazd z kościoła " - jak ujęła to jedna z osób występujących w reportażu, a potem przeczytać w "Gościu" opis caritasowskich kolonii letnich, z którego niedwuznacznie wynika, że zostały one zorganizowane dla dzieci z rodzin patologicznych. To pod rozwagę redaktorów, którzy pewnie znów będą podsumowywać tegoroczne akcje wakacyjne.
Szkoda, że autor artykułu ani razu nie zająknął się na temat problemów powrotu mam do pracy po urlopie macierzyńskim, a już nie daj Boże wychowawczym. To, że potrzebne są zmiany w tym kierunku trąbi się od lat, ale i tak wszystko rozłazi się po kościach. Inna sprawa: czy infrastruktura naszych miast i wsi jest przyjazna dzieciom? Przynajmniej janie muszę daleko szukać przykładu - niedawno w podwarszawską Nową Iwiczną zatrzęsło awanturą o plac zabaw "bo dzieci hałasują". Jedna z mieszkanek tłumaczyła swój sprzeciw, że "po co, skoro każdy tu ma domek z ogródkiem". Po prostu ręce opadają. A ile jest kawiarni/restauracji, gdzie dziecko będzie traktowane po ludzku, jako gość, a nie jako intruz? Nie wspominając już o dziurawych, ciasnych chodnikach, jeszcze dodatkowo zastawionych parkującymi samochodami - spacerować z wózkiem po naszych polskich ulicach to żadna frajda. Jeszcze jadna rzecz: na jaką opiekę może liczyć rodząca w szpitalu, czy dostanie znieczulenie jeżeli nie zapłaci? Podsumowując: nasze kochane państwo nieprędko będzie przyjazne dzieciom. I tu nie chodzi bynajmniej o rodziny wielodzietne. Po prostu: w Polsce dziecko to obywatel drugiej kategorii.