Na deskach stołecznego teatru Rampa: Adaptacja kultowej powieści „Mistrz i Małgorzata” wymagała od realizatorów nie lada odwagi, błyskotliwości i dobrego pomysłu.
Michaił Bułhakow ukończył swoją powieść kilkanaście dni przed śmiercią w 1940 r. Druku doczekała się po czterdziestu latach i natychmiast zyskała uznanie, otrzymując miano najważniejszej powieści XX w. Co tak zaniepokoiło władze totalitarnego państwa, że ocenzurowały „Mistrza...” na całe lata. Co sprawiło, że zawładnęła sercami i umysłami czytelników? Otóż autor w niezwykłej formie, oscylując między fantastyką a realizmem, pokazał odwieczną walkę dobra ze złem.
I oto sam spektakl: na wielkim ekranie z woli Stalina wali się w gruzy największy rosyjski Sobór Zbawiciela. Zapowiedź, że oto znajdziemy się za chwilę w świecie bez Boga. Brzmi to niezwykle aktualnie. Obroną wobec tego świata stanie się szyderstwo, którym na scenie szermować będą siły nieczyste, a jednak zdające się być sprzymierzeńcem boskiego ładu.
Lata trzydzieste, Moskwa to bezkarność partyjnych dygnitarzy, korupcja, chciwość, nadużycia władzy, a nade wszystko pewność siebie panów świata, odrzucających jakiekolwiek prawo moralne. I w tym zderzeniu świta Wolanda. Bo gdy człowiek odrzucił Boga, porządek postanawia zaprowadzić szatan. Inteligentny, cyniczny, skuteczny. To on wygrywa w pierwszym pojedynku z partyjnym bossem Berliozem, gdy ten, negując istnienie siły wyższej, twierdzi, że o wszystkim decyduje człowiek.
Reżyser spektaklu Michał Konarski prowadzi ten pojedynek błyskotliwie. Ku uciesze widzów karę ponoszą łajdacy i bezbożnicy, i choć treść powieści znamy, jesteśmy pozytywnie zaskakiwani puentowaniem sytuacji. Pierwsze sceny budzą nasze zdziwienie, że gdzieś zniknęli tytułowi bohaterowie, Mistrz i Małgorzata, za to finał będzie triumfem ich miłości i wierności. To popisowa rola Dominiki Łakomskiej w roli Małgorzaty. Jej ekspresja przekonuje nas o sile uczucia, które zwycięży wszystkie złe moce. Bo w tym przedstawieniu wyważone są proporcje między groteską a tonem serio. Poruszająca jest wiara skazanego wyrokiem Piłata Jeszui, który dalej wierzy, że w każdym człowieku tkwi dobro, a tylko tchórzostwo nie pozwala go wyzwolić.
Jeśli czegoś zabrakło mi w tym spektaklu, to może tajemnicy, mistycyzmu Bułhakowa, który zapewne nie da się wprost przełożyć na język sceny. Za to jego walorem są kostiumy, scenografa, oprawa muzyczna. Można więc uznać, że realizacja spektaklu sprostała wyzwaniu, jakie narzuciła teatrowi trudna materia powieści.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.