Wojciech Sarnowicz nie chciał zgodzić się na benefis z okazji 70. rocznicy urodzin. – Kto tam o mnie pamięta? – odpowiadał na nalegania.
Obiecuję, że nie będziemy pokazywać Twoich filmów – ten argument, którego użył zdesperowany Michał Smolorz, zadziałał. Zaproszenia już rozesłano, ale nagła śmierć przyjaciela sprawiła, że Sarnowicz benefis odwołał.
Wojciech Sarnowicz nie przypuszczał, że zostanie reżyserem filmowym. Rzeczywiście, marzył o reżyserii, tyle że teatralnej, bo jego pasją był teatr. – Pojechałem zdawać do szkoły teatralnej w Krakowie, ale się nie dostałem. Więc poszedłem na prawo. Zgodnie z rodzinną tradycją – wspomina.
Do telewizji w Katowicach trafił przez przypadek. Po dyplomie z prawa miał wyjechać na wycieczkę do Paryża, ale ponieważ nie pracował, nie mógł dostać paszportu. Napisał podanie do Telewizji Katowice, by bezpłatnie przyjęto go do pracy. Jednocześnie zapisał się na podyplomowe studia w łódzkiej filmówce. Dostał pieczątkę o zatrudnieniu.
Inteligentny reżyser kopie dół
Sarnowicz nie należał do partii, więc nie musiał realizować reportaży z partyjnych uroczystości. – Raz postanowili mnie wysłać. Była to niedziela czynu partyjnego z udziałem Grudnia. Można by to określić hasłem: „Cała partia grabi Polskę”. Pojechałem, wróciłem, zmontowałem materiał i pojechałem do domu. Okazało się, że obejrzał to naczelny i zauważył, że widać łysinę Grudnia jak się schyla, a tak przecież nie może być. Pytam więc: „A jak to miałem zrobić?”. „Inteligentny reżyser – mówi naczelny – kopie dół i tam wkłada operatora”. Od tego czasu miałem już święty spokój.
W stanie wojennym, by przeżyć, pracował dla ITI. Dla Kurii Archidiecezjalnej w Katowicach nakręcił dokument „Bóg zwycięża”, o wizycie Jana Pawła II w Katowicach w czerwcu 1983 roku, a dla ITI „III Pielgrzymkę Jana Pawła II do Ojczyzny”. „Mój papież” z 1988 roku został oparty na poświęconych Janowi Pawłowi II zdjęciach Adama Bujaka.
Na Antenie
Po przemianach 1989 roku Sarnowicz wrócił do katowickiego ośrodka telewizyjnego. Został jego szefem. – Wróciliśmy w czwórkę do instytucji, w której pracowało 399 osób, przez cały stan wojenny. Przychodzili i płakali, że ich krzywdzono. Wszyscy byli kombatantami. Pamiętam, że tylko jeden dziennikarz zachował się i wrócił tam, skąd wcześniej przyszedł – do „Trybuny Robotniczej”. 13 maja 1990 roku uruchomiliśmy w Katowicach pierwszy regionalny program w Polsce z prawdziwego zdarzenia. A kiedy wyrzucił nas Wałęsa, założyliśmy ze Smolorzem Antenę Górnośląską, która zrobiła więcej programów ogólnopolskich niż Telewizja Katowice.
Tu powstały widowiska telewizyjne, które pozwoliły tematyce śląskiej zaistnieć na antenie ogólnopolskiej. Wśród nich „Wesoło, czyli smutno. Kazimierza Kutza rozmowy o Górnym Śląsku”, „Stanika Cyronia droga do nieba” czy cykl „Opowieści Erwina Respondka”. No i filmy dokumentalne.
– Kiedy zacząłem film „...i mowa Twoja cię zdradza”, którego bohaterem był abp Nossol, doszedłem do wniosku, że takich postaci w Kościele jest więcej – mówi. Po filmie o abp. Alfonsie Nossolu powstały dwa kolejne „biskupie” dokumenty. „Na mnie to spadło – czyli arcybiskupa Damiana Zimonia rozważania o własnym życiu” oraz „Prawie cały wiek” o biskupie Ignacym Jeżu. Ten ostatni ukończyliśmy na kilka tygodni przed śmiercią hierarchy. Na dokończenie filmu o abp. Stanisławie Szymeckim na razie zabrakło pieniędzy – mówi W. Sarnowicz.
Wraz z Michałem Smolorzem reżyser planował też realizację filmu o biskupie Herbercie Bednorzu, jednak Śląski Fundusz Filmowy, do którego zwrócili się o dotację, uznał, że są tematy ważniejsze. Jak wspomina realizację tych filmów? – Nie było pytań, na które nie chcieliby odpowiedzieć. Inna sprawa, że wraz z Michałem nie szukaliśmy niezdrowych sensacji. W tych filmach starałem się, by osadzić ich sylwetki w historii. W pewnym kontekście. I wyjaśnia swoje artystyczne credo. – Nie robiłem filmów festiwalowych. Robiłem raczej filmy o ludziach szczęśliwych, bo w życiu trzeba znajdować rzeczy pozytywne.
Auf wiedersehen, w imię Ojca i Syna
Mówiąc o ważnych dla niego filmach z ostatnich lat, Wojciech Sarnowicz wymienia filmy poświęcone Cybulskiemu, Kobieli i Henrykowi Berezie, znakomitemu tłumaczowi literatury polskiej na niemiecki. Ale szczególnie podkreśla, jak ważna była dla niego realizacja „Końca wojny nie było”, filmu o wywózce Ślązaków do Rosji w 1945 roku.
Jeden z bohaterów, złapany w kopalni i wsadzony do wagonu towarowego, napisał na karteczce, że go wywożą, zrobił śrubokrętem dziurę w wagonie i wyrzucił ją na zewnątrz. – Na kartce, która się zachowała, pisał jedno słowo po polsku, jedno po niemiecku. Mniej więcej tak: „Więc wszystkich was błogosławię, auf wiedersehen, w imię Ojca i Syna”. W rosyjskim obozie był tak głodny, że wymienił różaniec na chleb – wspomina W. Sarnowicz. – Różaniec trafił do Rosjanki, której bardzo na nim zależało. Jednak do końca życia nie mógł sobie tego wybaczyć. To była naprawdę traumatyczna historia.
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.