Ger Thijs, holenderski dramaturg, autor sztuki "Pocałunek", jest jednocześnie reżyserem i aktorem. Pewnie dlatego czuje swoich bohaterów i tworzy między nimi tak intrygujące relacje, że widz ani przez moment nie odczuwa znużenia.
W „Pocałunku” występuje tylko dwoje aktorów. Na pozór wszystko ich dzieli. Więź z życiowymi partnerami dawno wygasła, dorosłe dzieci żyją własnym życiem. Jeszcze próbują przed sobą udawać, ukrywać porażki, jeszcze zachowują dystans, zwłaszcza ona, ale szybko mur między nimi pęka.
Ją czeka wyrok, jaki lekarze wydadzą po serii badań. On, niegdyś świetnie zapowiadający się aktor, czuje się upokorzony propozycjami agentów, angażujących go do szmirowatych skeczy. Jednak ten bagaż goryczy, który przed sobą w końcu odsłaniają, tworzy między nimi bliską więź – coś bardzo cennego. Może na taki dar losu czekali całe życie?
Czy uda im się uciec przed dotkliwą rzeczywistością? Zdobyć się na odrobinę szaleństwa, niezależnie od tego, czym to się skończy? Wydają się gotowi do podjęcia takiej decyzji, ale autor nie stawia kropki nad „i”.
Marzena Trybała i Krzysztof Tyniec, inny niż zawsze, bardziej refleksyjny, ale nie bez autoironii, wywiązują się ze swego zadania wspaniale. Pod reżyserską batutą Adama Sajnuka: ciepły, liryczny spektakl.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.