Wszystko zaczęło się od poniemieckich guzików. Bo kiedy chorowała, to one odgrywały najważniejsze role.
Pasja i zamiłowanie do teatru towarzyszą Wandzie Korobowicz od dziecka. Tylko teraz zamiast guzików do współpracy zaprosiła żywych aktorów i... kukiełki.
Szopka Don Cristobala
Miejsca na widowni zajmują kolejni goście. Na scenę wychodzą aktorzy. Nie mają na sobie artystycznych przebrań. Siadają za stołem i otwierają scenariusze. Czyżby zbyt mało czasu poświęcili na przygotowania? Nie, to zamierzona koncepcja, bo najważniejsze sceny i tak odegrają kukiełki.
– Federico Lorka pisał swoje sztuki przede wszystkim dla marionetek. My tę formę poszerzyliśmy, dodając aktorów – wyjaśnia pani Wanda, reżyser spektaklu. Na widowni zapada cisza, ale tylko na chwilę. Bo sztuka nie pozwala siedzieć obojętnie. Co chwila ktoś się śmieje. Godzinny spektakl mija trochę za szybko. Owacja na stojąco świadczy, że widzowie nie żałują czasu poświęconego amatorskiemu teatrowi.
– Bawiłem się świetnie. Chociaż na początku, gdy aktorzy usiedli za stołem, myślałem, że będzie nudno, mało dynamicznie – mówi Damian Jaśkiewicz, widz młodego pokolenia. Chłopak przyznaje, że teatr nie jest mu obcy, bo sam się w jednym udzielał, będąc jeszcze w gimnazjum, ale wśród jego kolegów to już zapomniana sztuka.
– To jest smutne, bo niejeden spektakl jest dużo lepszy niż kiepska komedia w kinie – dodaje. Z sali słychać kolejne zachwycone głosy, bo taka amatorska teatralna uczta nie zdarza się w Białogardzie często. – Sztuka była bardzo zabawna. Widać, że sami aktorzy świetnie się bawili i przeżywali swoje role. Trzeba docenić ludzi, którzy sami z siebie chcą coś robić – pokazują swoje talenty. Gratuluję im pasji i spontaniczności – mówi Joanna Dylawerska.
A było to tak..
Pomysł na teatr w takiej formie zrodził się już dawno. Pani Wanda zapytała dyrektora białogardzkiego Centrum Kultury i Spotkań Europejskich, czy da schronienie nowemu teatrowi. W mieście istnieje już jeden teatr kukiełkowy dla dzieci, ale teatr pani Wandy miał grać dla dorosłych. Dyrektor zgodził się, więc przyszła pani reżyser zaczęła szukać aktorów.
– Bliższych i dalszych znajomych oraz sąsiadów pytałam, czy chcieliby zagrać – wspomina. Nie wszystkich było łatwo przekonać. Przecież występ na scenie, nieważne, czy dużej, czy małej, jest nie lada wyzwaniem.
– Pani Wanda zaczepiła mnie kiedyś i zapytała, czy nie chcę się włączyć w inicjatywę. Zgodziłam się, chociaż nie bez obaw – wyjaśnia Danuta Jarząbek, odtwórczyni głównej roli Don Cristobala. Przyznaje, że odegranie roli mężczyzny było bardzo ciekawym doświadczeniem. – Tylko na początku musiałam bardzo dokładnie przeanalizować postać i zrozumieć, o co w niej chodzi – przyznaje.
Próby trwały pół roku, bo nie tylko aktorzy musieli się przygotować. Hanna Żywicka, plastyk i kustosz galerii w Bramie Wysokiej, pracowała nad kukiełkową stroną przedsięwzięcia. – Moje są głowy i buciki, bo resztę tworzyliśmy wspólnie – śmieje się. Od zaprzyjaźnionego tapicera dostali ścinki materiałów i wzorników, a ubrania dla kukiełek to efekt porządków w szafach uczestników projektu.
– To jest właśnie fajne. Bo nikt nam nie kazał robić tego przedstawienia. Tu spotkali się ludzie z pasją, którzy udowadniają, że będąc nawet w dojrzałym wieku, można cały czas tworzyć i poświęcać się pasji – mówi pani Hanna, która zajęła się również animacją kukiełek. A skąd pomysł, żeby sięgnąć po „Szopkę Don Cristobala”?
– Bo leżała u mnie na półce – uśmiecha się pani Korobowicz. Scenariusz powstawał zbiorowo. – Bo nie widziałam powodu, żebym z moim małym doświadczeniem panowała nad wszystkim; każdy aktor nadał swojej postaci wyjątkową formę przekazu – dodaje.
Na tym nie koniec
– Chcemy zachęcić ludzi do włączania się w kulturalne przedsięwzięcia organizowane w mieście i dostarczyć godziwej rozrywki – mówi. Do współpracy zaprosiła także młodych, bo jest przeciwnikiem getta wiekowego.
– Zamykając się w swojej grupie wiekowej, tracimy. Starsi nie przekazują swojego doświadczenia, a młodzi nie zarażają starszych energią i entuzjazmem – wyjaśnia. Marcin Pierzchliński przyznaje, że młodzi niechętnie włączają się w takie inicjatywy. Z powodu strachu przed ludźmi z nie swojego pokolenia.
– Ja tego nigdy nie czułem, bo jak człowiek ma coś ciekawego do powiedzenia, to nie jest ważne, ile ma lat i czym się zajmuje na co dzień. Ten teatr pokazuje, że można się dogadać w każdym wieku i mimo różnic światopoglądowych zainteresować się wspólnym tematem. Kultura w naszym mieście jest wciąż przypisana do ludzi na emeryturze, a przecież my, młodzi, też mamy czas – mówi.
Teatr w wykonaniu białogardzkich aktorów dopiero się rozkręca. Już myślą nad kolejną sztuką, a także nad wieczorem wspominkowym. – Chcemy upamiętnić kolejnego mieszkańca miasta, który dla kultury zrobił wiele – dodaje pani Wanda.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.