"Don Giovanni" Mozarta wyreżyserowany przez Karela Brožka w Narodowym Teatrze Marionetek w Pradze to atrakcja turystyczna stolicy Czech. Od premiery w 1991 wystawiono już ponad 5 tysięcy przedstawień.
W kasach biletowych w różnych punktach miasta obok reklam nowości kulturalnych rzuca się w oczy nieśmiertelny plakat z „Don Giovannim”. Co wieczór aktorzy mogą liczyć na widzów.
– Kiedy robiłem spektakl, myślałem, że utrzyma się przez trzy tygodnie – mówi Karel Brožek, wybitny czeski reżyser. W październiku br. na świętowanie 5-tysięcznego przedstawienia przyjechało aż 60 aktorów, którzy w ciągu 22 lat animowali marionetki. Każdy z nich grał po kilka minut, bo opera trwa 2 godziny.
Premiera opery Mozarta miała miejsce właśnie w Pradze. Jej autorowi raczej nie przyszło na myśl, że zostanie wystawiona w wersji, w której historię rozpustnika ukaranego, czyli Don Giovanniego, bo tak brzmi pełny tytuł dzieła, opowiedzą marionetki.
Czechy marionetkami stoją i nie przez przypadek w centralnym punkcie stolicy przy ul. Żateckiej mieści się Narodowy Teatr Marionetek, gdzie pokazują z sukcesem nie tylko „Don Giovanniego”. Za panowania Habsburgów, kiedy Czesi mówili po niemiecku, teatry marionetek jeździły po miastach i przedstawiały najwyższej klasy repertuar w języku ojczystym.
Lalki ważą czasem kilka kilogramów i aktorzy poruszają je nawet 20 nitkami. – Tak jakby grali na harfie – obrazowo wyjaśnia Brožek.
W jego spektaklu przyciągające uwagę lalki, wykonane przez Annę Ciganovą, aktorzy animują mniejszą ilością nitek. Jednak Brožek tchnął w nie życie, tak że bohaterowie „Don Giovanniego” są bardziej ludzcy niż aktorzy na scenie. Możemy obserwować, z jakim namaszczeniem, typowym dla opery, gdzie wszystko jest bardziej przerysowane, poruszają się i śpiewają arie (opera Mozarta wykonywana jest po włosku, do libretta Lorenza da Ponte).
Bardzo ciekawym zabiegiem reżyserskim jest obecność samego Mozarta. Dyrygując niewidoczną orkiestrą, usiłuje wejść w dialog ze swoimi bohaterami i nami – widzami, ale ostatecznie pozostaje sam między sceną a widownią. „Pryska” na widzów muzyką, która zmienia się w realne krople wody, ucieka, kłuty przez smyczki muzyków, męczy się nad kolejnymi rozwiązaniami muzycznymi, aż wreszcie upija się, być może przytłoczony ogromem spadających na niego dźwięków.
Na koniec zamiast tradycyjnej puenty tej drammy giocoso, na scenę wchodzi żywy aktor, który próbuje reanimować marionetki, które przestały się poruszać. Nie dadzą się wskrzesić, ale kiedy na chwilę znika – ożywają. Pokazują w ten sposób moc teatru, w którym, inaczej niż w życiu, jednego wieczoru umiera się, a następnego ożywa.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...