Rzadko mi się zdarza obejrzeć w Teatrze Dramatycznym nieudany spektakl. Niestety, sztuka „Kupiec Wenecki” do takich należy.
Tym większy to zawód, że premiera „Kupca” rozpoczyna obchody 450. rocznicy urodzin Williama Szekspira. By wykazać się dobrą wolą, spróbuję dociec przyczyny tego niepowodzenia.
Reżyser spektaklu, Aldona Figura, jak sama pisze w programie przedstawienia, chciała wyeksponować zbyt wiele wątków, zamiast skupić się na tym, co stanowi istotną oś dramatyczną. Jeśli historia żydowskiego bankiera Shylocka, lichwiarza, który na duży procent pożycza niemałe kwoty potrzebującym utracjuszom weneckim, pokazuje skrajny antysemityzm owej społeczności, to oczekujemy argumentów, za sprawą których pragnienie zemsty obrażanego i upokarzanego Żyda wyda się w pełni usprawiedliwione.
Jednak agresja i nienawiść tych, których w istocie Shylock ratuje z opresji zbliżającego się bankructwa, gubi się na rzecz wątków homoseksualnych, którymi zajęła się Aldona Figura. Przebieranki gejów czy transwestytów, w intencji reżyserki stanowiące obronę „inności”, są zwyczajnie niesmaczne. Do tego dochodzi kwestia gender, jaką przypisuje Szekspirowi realizatorka, podkreślając metamorfozy bohaterek, które w przebraniu męskim prowadzą swoje miłosne intrygi.
Chyba tego odrobinę za dużo. Nic więc dziwnego, że aktorzy gubią się w tej scenicznej układance, która zresztą nie układa się w logiczną całość. Nie współczujemy więc pragnącemu zemsty Shylockowi (Andrzej Blumenfeld), zwłaszcza że wycięcie płata mięsa dłużnika wydaje się nazbyt barbarzyńskie. Jego wykład o równości ras, których przedstawiciele tak samo cierpią, tak samo się rodzą i umierają, wobec żądzy zemsty nie trafia nam do przekonania.
Tytułowy kupiec wenecki, dobrotliwy safanduła (Zdzisław Wardejn) traci fortunę, chcąc pomóc w zalotach miłosnych swemu utrzymankowi, co niweczy jego szlachetne intencje.
Kończący spektakl wątek Porcji zakochanej w Bassanio i jej intryga, mająca na celu uratowanie starego Antonia, mogłyby wdziękiem komedii romantycznej uratować sztukę, niestety, przy wcześniejszych dłużyznach już nie bawią. Brak napięcia, brak jasno rozłożonych akcentów czynią spektakl bezbarwnym. A przecież to Szekspir!
Szkoda!
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.