Ostatnia premiera w Teatrze Polskim – „Dziewczynki” – potwierdza zwycięstwo talentu autora nad złą legendą, jaka przylgnęła do niego za życia i po śmierci.
Iredyński doznał wiele złego od losu i od najbliższych. Żył tylko 46 lat i robił wszystko, by zapić swoje traumy.
Pisał dużo i zarówno jego sztuki, jak i słuchowiska były z powodzeniem realizowane. Takie tytuły jak „Żegnaj Judaszu”, „Ołtarz wzniesiony sobie” czy „Kreacja” grane były przy pełnej widowni w wielu teatrach.
Mówił o sobie, że jest pisarzem jednego tematu: przemocy, której sam często doświadczał. Odnajdziemy ją też w sztuce „Dziewczynki”, której niewinny tytuł jest jedynie kamuflażem i odkrywa, ile zła i pragnienia dominacji kryje się w wielu z nas.
W pałacyku, pełniącego rolę domu pracy twórczej, uczestniczki dyskutują nad projektem pani profesor, która wystąpiła z inicjatywą stworzenia organizacji wspierającej kobiety jako organu stanowiącego przeciwwagę prymatu mężczyzn. Jak zwykle zdania są podzielone. Co do programu, regulaminu, zasad rekrutacji. Dochodzą do głosu kompleksy i chęć postawienia na swoim.
Wszystkich godzi Bożena, która na zebranie wtargnęła jako intruz, ale najwyraźniej chce odegrać w tym gremium znaczącą rolę. Członkinie zebrania szybko łączą się przeciwko niej, nie ukrywając planów radykalnego pozbycia się nieproszonego gościa. Rywalizacja stwarza nieoczekiwane sojusze.
„Lubimy myśleć o sobie, że jesteśmy dobrzy, że jesteśmy najważniejsi, najmądrzejsi, najlepsi i zatracamy się w pogoni za władzą. Możesz się przed tym bronić, a zło i tak cię dopadnie” – cytuje autora reżyserka spektaklu Bożena Suchocka.
Role w tym nietypowym „komando” walczącym o wyzwolenie kobiet odwracają się diametralnie, a perfidia uczestniczek, zawoalowana pięknymi frazesami, objawi się w pełnym świetle.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.