"Ziarno prawdy" - film Borysa Lankosza - właśnie pojawił się na płytach DVD. Czy warto sięgnąć po tę produkcję?
Wydaje się, że politycznie poprawny i wyzbyty uprzedzeń o. Mateusz szybciej rozwiązałby zagadkę popełnionych w Sandomierzu zbrodni niż mniej poprawny w tym temacie prokurator Szacki.
„Ziarno prawdy”, ekranizacja powieści Zygmunta Miłoszowskiego, reklamowany jest jako kryminał. Film doczekał się sporo pozytywnych recenzji, niektóre uznają go za najlepszy zrealizowany w ostatnich latach polski thriller. Zdarza się, że na podstawie słabej książki powstają świetne filmy, zdarza się, że filmowa adaptacja obnaża jej mielizny. Film jest dziełem autonomicznym i widz nie ma obowiązku znać literackiego pierwowzoru, chociaż sukces książki z pewnością przekłada się na frekwencję w kinach. Po Borysie Lankoszu, twórcy „Rewersu”, można było się spodziewać jednak więcej. Jego najnowszy film jest kryminałem, ale niestety nieudanym.
W filmie gatunkowym scenariusz powinien się rządzić elementarnymi przynajmniej zasadami logiki i prawdopodobieństwa, a tego w „Ziarnie prawdy” zabrakło. I nie chodzi tylko o to, że prokurator Szacki nawet w minimalnym stopniu nie stosuje się do obowiązujących w dochodzeniach procedur. Gdyby je zastosował, o wiele szybciej, a przynajmniej po drugim morderstwie, rozwiązałby kryminalną zagadkę. Szacki pada ofiarą swoistej obsesji, prowadząc śledztwo w jednym kierunku. Jakim cudem ostatecznie rozwiązuje kryminalną zagadkę, pozostanie dla widza tajemnicą.
W roli Szackiego wystąpił Robert Więckiewicz, jeden z najlepszych polskich aktorów. To nie jego wina, że na ekranie stworzył postać jednowymiarową. To „zasługa” scenariusza. Niejedyna zresztą. Kryminał Lankosza nie budzi w widzu większych emocji, może z wyjątkiem scen rozgrywających się w lochach Sandomierza. Brakuje w nim, co w tym gatunku jest największym grzechem, napięcia. Niekiedy przypomina raczej robioną metodą oszczędnościową sensacyjną telewizyjną produkcję, a wątki męsko-damskie swój rodowód biorą z telewizyjnej telenoweli.
Polskie kino bezkompromisowo eksploatuje temat stosunków polsko-żydowskich, a właściwie polskiego antysemityzmu. Niby film Lankosza rozdaje razy na prawo i lewo, ale przede wszystkim dostaje się ogarniętym niechęcią do Żydów Polakom-katolikom, którzy antysemityzm wyssali z mlekiem matki.
„Ziarno prawdy” powiela też funkcjonujące powszechnie stereotypy o „zasługach” Kościoła w historii antysemityzmu. Dobitnie wyraża to pani prokurator Sobieraj, stwierdzając, że za tym bestialstwem, czyli utrwalaniem wizerunku krwiożerczego Żyda mordującego dzieci, stoi Kościół. Sandomierz miała pecha, bo w sandomierskiej katedrze znajduje się głośny obraz przedstawiający mord rytualny dokonany rzekomo przez sandomierskich Żydów, który bezpośrednio zainspirował czołówkę filmu.
Prokurator Szacki nie lubi prowincji i daje temu w filmie wielokrotnie wyraz. Obdarzony bujną fantazją przenosi uprzedzenia, jakie w stosunku do Żydów funkcjonowały w całej Europie w czasach, kiedy powstał obraz, do czasów współczesnych. Aż strach pomyśleć, co Szacki mógłby odkryć w lochach Sandomierza, gdyby miał powstać rozgrywający się w tym mieścić sequel „Ziarna prawdy”.
***
"Ziarno prawdy", reż. Borys Lankosz, wyk.: Robert Więckiewicz, Jerzy Trela, Magdalena Walach, Aleksandra Hamkało, Polska 2015
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.