80 listów napisanych do żony Adelajdy w czasie półrocznej służby w Wermachcie. Józef Smyczek z Popielowa koło Rybnika prostymi słowami wyznaje miłość i przywiązanie do najbliższych i Śląska.
„Wybacz mi, Heidelko moja kochana, że ja dziś w takim tonie się odzywam. Chcę Tobie otwarcie zwierzyć się moją miłością ku Tobie, jaka we mnie płonie przez cały czas, będąc od Ciebie oderwany. Gdy sobie na to wszystko wspomnę jak pięknie i harmonijnie rozpoczęliśmy pierwszy odcinek naszego współżycia, a to zostało nam tak niespodziewanie przerwane. Jak pięknie mijały nam dnie będąc razem, a tak długie są mi tutaj one bez Ciebie.” Tak napisał swojej żonie w styczniu 1944 roku wcielony do niemieckiej armii, Ślązak z dziada pradziada, górnik kopalni „Jankowice” – Józef Smyczek – autor „Listów z Wermachtu”.
Książkę w opracowaniu Sebastiana Rosenbauma, historyka katowickiego Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, wydano przy okazji obchodów 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Wydarzenia rocznicowe ostatnich tygodni uświadomiły nam kolejny raz nie tylko dramat działań wojennych w skali całej Europy, ale także złożoność postaw Górnoślązaków zaciągniętych do służby w niemieckim wojsku. Józef Smyczek pochodził z Popielowa koło Rybnika.
Pisząc w ciągu sześciu miesięcy (od stycznia do początków września 1944 roku) prawie 80 listów do swojej żony Adelajdy, stał się typem i psychologicznym obrazem żołnierza Wermachtu-Ślązaka; najpierw osamotnionego i tęskniącego za żoną i synem: „Słonko mocno przygrzewa, a róże rozpoczynają puszczać pęki. Tak mocny i gorący całusik dla mojej kochanej żonki i Walterka, jak zapach tego rozbijającego się pączka zasyłam na powitanie. Zwracam w tej chwili oczy moje w tą stronę, gdzie słonko wschodzi, bo to jest moja strona. Tam właśnie obracają się istotki, które serce moje kocha i o których myślę” – wyznawał Smyczek po polsku, pomimo zakazu niemieckich przełożonych.
Z żalem wyrażał swoje pragnienie pokoju: „Jak bym wolał Heideleczko, żeby jeszcze jak najdłużej w tym cywilnym ubraniu chodzić i żeby tych mundurów wcale nie było. (…) Ja zdaję wszystko w ręce Boga”. Józef jako przedwojenny działacz popielowskiego koła Stowarzyszenia Młodzieży Katolickiej niejednokrotnie w listach do żony dawał świadectwo głębokiej wiary w Boga i dbałości o praktyki religijne. Powtarzał, kończąc pisanie kolejnych listów z frontu: „Zostańcie z Bogiem” i wyjaśniał ukochanej Adelajdzie: „Chciałbym też jeszcze Tobie napisać, że wczoraj spełniłem mój obowiązek wielkanocny. Mieliśmy po południu Mszę św., no i ogólną spowiedź i komunię św.”. Wyznawał także: „Mam tą niezachwianą nadzieję i gorącą ufność w Niepokalaną, że Ona mnie szczęśliwie przeprawi i do was zdrowo zaprowadzi.”
Niestety, autor „Listów z Wermahtu” zginął we wrześniu 1944 roku wraz z dwójką innych żołnierzy, zastrzelony przez francuskich partyzantów w rejonie Dompaire na wschodzie Francji. Co ciekawe, żyjący na Ziemi Cieszyńskiej jedyny syn Józefa Smyczka – Walter – otrzymał listy ojca od swej matki Adelajdy, kiedy miał 60 lat. Do tego czasu korespondencja ojca była ukrywana przez matkę. – Najcenniejsze w listach mego ojca jest to, że są napełnione wiarą, nadzieją, miłością i tęsknotą. Wiarą w Boga i Niepokalaną, nadzieją na szczęśliwy powrót , niekończącą się miłością i tęsknotą do bliskich i do ukochanego Śląska – przyznaje ze wzruszeniem syn Walter. Aktualnie „Listy z Wermahtu” można nabyć w oddziałach IPN-u przy ul. Józefowskiej i Kilińskiego w Katowicach.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.