Rozmowa Marii Sztuki z kierownikiem Zakładu Reżyserii Uniwersytetu Śląskiego prof. dr. hab. Filipem Bajonem.
- A ta druga połowa, marzycieli o "wielkim kinie"?
- Ci, którzy wiążą swoją przyszłość z kinem ambitnym również nie są skazani na porażkę. Debiut dzisiaj nie stanowi już tak poważnego problemu. Największą trudnością jest brak dobrych, ciekawych scenariuszy, które mogą być sfinansowane w dziewięćdziesięciu procentach przez Instytut Sztuki Filmowej, pozostaje znalezienie na rynku zaledwie dziesięciu brakujących procent, to już nie jest wielka przeszkoda. Filmy naszych studentów wysyłamy na wiele międzynarodowych festiwali, mają więc dużą szansę zaistnieć we wspólnej Europie, spotykają tam partnerów, także młodych producentów, którzy nie boją się zaczynać z nimi współpracy. Będą się tworzyć teamy europejskie...
-...i zostaną za granicą?
- W kinie wraca się tam, gdzie są pieniądze, a w tej chwili w Polsce one już są, jeszcze niezbyt duże, ale są. Dlatego nie obawiajmy się, już rozpoczęły się masowe powroty ze Stanów Zjednoczonych.
- Czy absolwenci szkół średnich są przygotowani do studiowania reżyserii?
- Nie chciałbym generalizować, ale rzadko dostają się tutaj świeżo upieczeni maturzyści. W ciągu dziesięciu lat mógłbym ich policzyć na palcach jednej ręki. Eliminują ich egzaminy. Średnia wieku studiujących jest w granicach dwadzieścia trzy, dwadzieścia cztery, przychodzą tu albo po kilku latach pracy, lub studiowania na innym kierunku. Oczywiście są przypadki maturzystów, którzy nie tylko dostali się na Wydział, ale bardzo dobrze radzą sobie z nauką. W większości jednak przychodzą z pewnym życiowym doświadczeniem, są wówczas bardziej dojrzali do tworzenia filmu. Nie ma potrzeby zmieniać systemu i tworzyć na przykład studia podyplomowe, ponieważ wprowadziłoby to chaos. Egzaminy wstępne są dostatecznym kryterium, aby przyjmować najlepszych, nikt tu nie trafia z przypadku.
- Silna osobowość, własna wizja kina - czy to nie przytłacza młodych indywidualności, a może strzeże pan swoich tajemnic warsztatowych?
- Jestem bardzo otwarty, nie mam nic do ukrycia. Ja także się zmieniam i jest to pewien rodzaj mobilności, która dopuszcza wiele odmiennych możliwości widzenia tej samej sceny. Natomiast moje dochodzenie do końcowego obrazu, myślenie pewnymi strukturami filmowymi, warsztatowymi, ujawnianie sposobów, jakich używam podczas realizacji filmu - nie stanowią żadnych tajemnic. Pewien zakres wiedzy w dziedzinie tworzenia filmu jest uniwersalny i powtarza się przy każdej realizacji, dotyczy to głównie metod warsztatowych, sposobów zachowań, organizacji pracy i tak dalej - tego wszystkiego można się nauczyć, jak pisania scenariuszy i podporządkowania się tym regułom należy wymagać. Natomiast sposób widzenia świata - tu wkraczamy w sferę indywidualności, czyli osobista wrażliwość - jest wyborem jednostkowym, bez względu na to, jak ja daną sytuację postrzegam, w tej sferze nie ma mowy o żadnych naciskach.
- Czyli to nie jest szkoła Bajona, ale czysty warsztat?
- Tak, choć podejrzewam, że studenci wiedząc, jakie filmy promuję, naginają się do moich upodobań, pewnych wpływów nie da się uniknąć. Ale jest to szkoła wielu styli i wielu optyk. Studenci mają możliwość wyboru i to jest bardzo istotne. Nie narzucam nikomu kina, które ja lubię.