O Przystanku Jezus, wolnym rynku idei oraz obalaniu barier z ks. Andrzejem Dragułą rozmawia Sebastian Musioł
Sebastian Musioł: Lubi Ksiądz konkurencję?
KS. Andrzej Draguła: – Bardzo lubię konkurencję, bo jestem dzieckiem świata pluralistycznego. Napisałem nawet kiedyś dla „Więzi” artykuł o tym, jak wolny rynek wyzwala w życiu parafii określone mechanizmy pastoralne. Konkurencja – prawda, że nie we wszystkich wymiarach i nie zawsze – jest stymulująca.
Jak radzi sobie Ksiądz z Przystanku Jezus na targowisku Przystanku Woodstock?
– Można przyjąć, że Przystanek Woodstock jest wolnym rynkiem idei. W tym modelu Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy ma wielkie stoisko i swoje hasła: „Miłość, Przyjaźń, Muzyka”, do tego „Stop przemocy”, „Stop narkotykom”. Obok stoją mniejsze kramiki towarzystw czy organizacji propagujących ekologię czy jakieś inne wartości. Jest także Pokojowa Wioska Kryszny, postrzegana jako bezpośrednia konkurencja Przystanku Jezus, bo jej oferta jest religijna, bądź parareligijna, niemniej bardzo wyrazista. I na tym wolnym rynku idei chcemy być z własnym – przepraszam za porównanie – kramem, bo ten, kto nie jest obecny, nie ma racji. To forma udziału w publicznym dyskursie o wartościach. Ze świadomością teologa i homilety dodam jednak, że nasza propozycja jest inna niż wszystkie.
Co nie zmienia faktu, że przez uczestników Przystanku Woodstock traktowani jesteście „równo”, jako jedna z wielu propozycji.
– Oczywiście. Nie możemy mieć z tego powodu do nikogo pretensji. Żyjemy w świecie, w którym Kościół nie jest traktowany przez młodych ludzi jako instytucja uprzywilejowana. Świadomi prawdy, która została nam powierzona, musimy umieć „sprzedać się” na rynku idei. Przez kolejne lata świadomie rezygnowaliśmy na Przystanku Jezus z wszelkich tzw. środków bogatych. Przeszliśmy do środków naprawdę ubogich, najuboższych: do obecności, do słowa i do świadectwa. To jedyny sposób na atrakcyjność tej idei, którą my mamy. Przecież ona sama w sobie jest atrakcyjna, bo Jezus jest atrakcyjny.
Nie boicie się profanacji? Wy się modlicie pod krzyżem, a tu podchodzi koleś i zaczyna dogadywać od rzeczy...
– To jest trochę tak jak w Starym Testamencie – Szimei bluźnił, bo Pan mu na to pozwolił... Mówiąc szczerze, nie spotykamy się z wrogością, atakami czy bluźnierstwem, z wyjątkiem naprawdę drobnych incydentów. Na jednym z Przystanków ktoś nam w nocy chciał wykopać krzyż. Bywa, że ktoś lekko wstawiony ma potrzebę powiedzieć: „Boga nie ma”. I tyle.
Czy jest ktoś, z kim nie będziecie chcieli rozmawiać?
– W pewnych warunkach rozmowa nie ma sensu, bo trudno porozumieć się na przykład z osobą pod wpływem alkoholu. To nie znaczy jednak, że mówimy: „Facet, tobie dziękujemy”. Podczas pierwszych Przystanków próbowaliśmy tym ludziom pomóc poprzez lazaret, ambulatorium. Teraz tego nie ma, było to bowiem zarzewiem konfliktów pomiędzy organizatorami Przystanków. Musimy założyć, że rozmawiamy ze wszystkimi, nawet jeśli ktoś przychodzi z negatywnym nastawieniem. Skoro jednak podchodzi, to znaczy, że coś go do tego skłoniło i to jest punkt zaczepienia. Nikogo nie skreślamy na wstępie.