Martin Scorsese wspomina często „Wściekłego byka” jako film, który przywrócił go do życia. Obraz, który zrealizował w momencie, gdy blisko był totalnego zatopienia się w narkotykach, a który pozwolił mu wrócić do reżyserii w pełni chwały i sławy. Film ten jednak przede wszystkim pokazuje jak wiele można opowiedzieć w tak strywializowanej formule jak film sportowy.
Film bokserski to w hollywoodzkim kinie niemal osoby gatunek filmowy. Amerykańscy twórcy lubią w boksie widzieć metaforę losu ludzkiego, ludzkich zbiorowości, grup etnicznych. Przez boks maja ochotę ukazać szansę, jaką daje kraj za wielką wodą... „Wściekły byk” powstał parę lat po nie zaprzeczalnym – trzy Oscary, w tym w kategorii „najlepszy film”, świetny wynik kasowy – sukcesie Sylvestra Stalone i filmu „Rocky”. O ile jednak opowieść o ubogim, włoskim emigrancie, który ma szanse stanąć do walki o mistrzostwo świata, stanowi wzorcowe odzwierciedlenie „amerykańskiego snu” – od zera do bohatera, od pucybuta do milionera – to obraz Martina Scorsese jest tego zjawiska odwrotnością.
Jake’a La Mottę poznajemy, gdy nie jest już bokserem. Jest otyły. Szykuje się do kolejnego wieczoru, podczas którego w jakiejś podrzędnej restauracji będzie opowiadał o czasach swojej świetności, siląc się na bycie zabawnym. Czy tak kończą wielcy mistrzowie?
Główny bohater naprawdę jednak wielkim mistrzem był. Nigdy nie przegrał przez nokaut. Nawet, gdy pobity bywał tak, iż wydawało się, że nie ma już prawa stać na nogach. Często w ostatnich rundach przechylał szale zwycięstwa na swoja korzyść, powalając przeciwników. Materiał na wspaniałą, krzepiącą historię? Nie dla twórcy „Taksówkarza”.
Różnicę w podejściu do tematu boksu widać już w obrazach samych walk. Dosłowność, brutalność i realizm, który w filmach o bokserach oglądamy do dziś, w których twórcy zdają się ścigać, ma w sobie zawsze coś z romantyzmu. Może nawet sentymentalizmu. Ostatecznie zawsze przecież kibicujemy „temu dobremu”. U Scorsesego jest inaczej – nie mamy pewności, co do naszego pozytywnego stosunku do Jake’a La Motty, a przemoc z ringu przenosi się na życie codzienne bohatera.
Życie z „Bykiem z Bronxu”, obok niego, nie jest łatwe. Wybuchowy, konfliktowy, wiecznie zazdrosny. Nie szczędzi razów żonie. W ataku szału zaatakuje również brata (podejrzewając go o zbyt bliską znajomość ze swoją małżonką). Na oczach jego rodziny.
Zazdrość kieruje nim nawet na ringu. Gdy usłyszy od żony, że jeden z pięściarzy jest przystojny, pobije go wyjątkowo dotkliwie. Dla Jake’a przemoc staje się najprostszym, najlepszym, jedynym sposobem na radzenie sobie z problemami. Nie tylko na ringu, ale i w życiu. Reżyser konsekwentnie ukazuje jego osuwanie się w szaleństwo. Pokazuje przy tym rzecz - chyba tylko z pozoru – oczywistą – przemoc na ringu i poza nim jest tak samo brutalna i bolesna, nawet, jeśli mniej widoczna i krwawa.
Dlatego główny bohater zostaje sam. Odchodzi od niego żona, a brat nie chce znać. Pozostaje autodestrukcja (poprzez alkohol), młode dziewczęta i żenujące występy w podupadających klubach. Samotność.
Gdy Jake to zrozumie jest za późno. Wspaniała scena, w której główny bohater bije pięściami w ściany więziennej celi staje się metaforą poznania własnego losu, przeznaczenia, z którym można walczyć, ale nie da się wygrać. Swoistą odpowiedzią na pytanie, które La Motta zadaje w pierwszej połowie filmu, gdy nikt nie chce z nim walczyć, wszyscy się go boją. Pyta wtedy czy jego kariera stoi w miejscu, nie może osiągnąć nic ponad to, co już zdobył, bo jest złym człowiekiem? Nie, człowiek jest poddanym swego losu, fatum.
Wielki film, z genialną kreacją Roberta De Niro. Realizm pojedynków bokserskich nawet dziś, po tylu latach, kiedy już tyle – zdawałoby się – w tej materii widzieliśmy, ciągle robi wrażenie. Pewnie najlepszy „film bokserski” w dziejach kina. Zaskakujące, że tak „na opak” pokazujący ten sport w porównaniu do tradycji kinowej.
*
Film można oglądać online - szczegóły na upflix.pl
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...