„Robin Hood” Ridleya Scotta kończy się w momencie, w którym inne filmowe czy literackie opowieści o banicie z Sherwood dopiero się rozpoczynają.
Rozczarują się nie tylko zwolennicy wcześniejszych filmów o Robin Hoodzie, ale także wszyscy, którym podobał się „Gladiator”. Ci pierwsi ze względu na sposób ujęcia postaci głównego bohatera. Drudzy, bo film nie dorównuje opowieści z czasów rzymskich. „Gladiator” mocno działał na emocje widza, pozwalając mu identyfikować się z bohaterem, w „Robin Hoodzie” tego czynnika zabrakło. Film i jego bohater pozostawiają widza obojętnym.
Kariera banity
Historycy do dzisiaj spierają się, czy Robin Hood jest postacią fikcyjną, czy też żył naprawdę. Bohaterowi nie przeszkodziło to jednak zostać najsłynniejszą postacią angielskiej mitologii, której popularność sięgnęła daleko poza granice kraju. Właściwie każdy naród ma w historii swojego Robin Hooda, tyle że pod różnymi imionami. Robin Hood zrobił karierę literacką i filmową. W filmie po raz pierwszy pojawił się prawie sto lat temu, w 1913 roku, w ekranowej adaptacji „Ivanhoe” Waltera Scotta. Do czasu premiery obrazu Ridleya Scotta był już bohaterem ponad 30 filmów kinowych i telewizyjnych, realizowanych według stałego, czarno-białego schematu. Z jednej strony Robin Hood i jego kompani, a z drugiej okrutny szeryf Nottingham, ciemiężący okolicznych wieśniaków. Czasem w filmach pojawia się dodatkowy, prócz naprawy krzywd wyrządzonych przez złego szeryfa, motyw konfliktu pomiędzy Normanami, nie liczącymi się z anglosaską szlachtą.
Narodziny legendy
Już sam początek filmu Ridleya Scotta sugeruje, że tym razem reżyser odchodzi od schematu i że nie będzie to tradycyjna opowieść o mniej lub bardziej wesołej kompanii z sherwoodzkich lasów. Film rozpoczyna się od scen oblężenia zamku w Châlus w 1199 roku. W czasie oblężenia zostaje ciężko ranny i umiera Ryszard Lwie Serce, król Anglii, który jakiś czas temu powrócił z krucjaty. Jednym z jego żołnierzy jest łucznik Robin Longstride. Naraził się on królowi, krytykując masakrę saraceńskich jeńców, jakiej ten dopuścił się w Ziemi Świętej, i za niewczesną szczerość został zakuty w dyby. Uwolniony po śmierci króla wraz z dwójką towarzyszy postanawia wrócić do kraju. W drodze staje się świadkiem zasadzki na angielskiego rycerza Roberta Loxleya, który przed śmiercią prosi go, by przekazał jego miecz mieszkającemu w Nottingham ojcu.
Robin postanawia wypełnić prośbę Loxleya i jednocześnie wplątuje się w intrygę związaną z przejęciem władzy nad Anglią przez Jana bez Ziemi, brata zmarłego króla Ryszarda. Ostatecznie Robin Longstride dociera do Nottingham, ale bohater niewiele ma wspólnego ze znaną z innych filmów postacią banity w kapturze. Dopiero w ostatnich scenach reżyser nawiązuje do zapisanej w folklorze legendy, bo przez cały film jesteśmy świadkami wydarzeń, jakie rozgrywają się w rozdzieranej politycznymi konfliktami Anglii.
Do tej pory Robin Hood w kinie funkcjonował jako bohater opowieści lżejszego gatunku, czyli filmów kostiumowych. „Robin Hood” Scotta jest natomiast miejscami mrocznym dramatem, obrazującym fragment angielskiej historii. Scott potraktował postać ludowego bohatera bardzo serio, starając się przedstawić okoliczności, które sprawiły, że Longstride zamienił się w Robin Hooda. Jednak jakoś trudno to sobie wyobrazić. Robin Longstride, w znakomitej zresztą interpretacji Russella Crowe’a, nawiązującej niewątpliwie do „Gladiatora”, i Robin Hood to jakby dwie różne osobowości, z dwu różnych filmów.
Źli chrześcijanie
Mocną stroną filmu są zdjęcia i znakomite sceny batalistyczne. Zostały zrealizowane perfekcyjnie, z dbałością o szczegóły, zarówno na pierwszym, jak i drugim planie. Natomiast ponury obraz średniowiecznego świata, jaki serwuje nam reżyser, nie odbiega od utrwalonych w popularnej literaturze wyobrażeń. Jego charakterystyczne cechy to błoto i brud, panują w nim wyłącznie przemoc i hipokryzja, którymi nacechowane są stosunki międzyludzkie. W lasach, zamiast kompanów Robin Hooda, grasują tabuny wygłodzonych dzieci. Dziw bierze, że ten świat jakoś przetrwał. Oczywiście, jak zwykle w realizowanych obecnie filmach historycznych, jednym z czarnych bohaterów jest Kościół, a szczególnie jego ludzie.
Chociaż wyprawy krzyżowe nie znalazły się w centrum uwagi autora i scenarzysty, to powtarzają oni ich czarną legendę, jaką przedstawili widzom w „Królestwie niebieskim”. Nie zauważyli, że były one jednak odpowiedzią na realne zagrożenie ze strony świata muzułmańskiego. W „Robin Hoodzie” mieszkańcy wsi cierpią niedolę i głód, bo zły biskup, niby prekursor stalinowskich działaczy partyjnych w czasach Wielkiego Głodu, konfiskuje chłopom wszystkie zebrane plony, łącznie z ziarnem na zasiew. Na szczęście do akcji w ostatniej chwili wkracza Longstride, chociaż jeszcze nie został Robin Hoodem.
Robin Hood, reż. Ridley Scott, wyk.: Russell Crowe, Cate Blanchett, William Hurt, USA/W. Brytania 2010
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...