Trudno przecenić znaczenie seriali telewizyjnych w promocji „postępowych” przemian obyczajowych.
Przyjazna przystań
„Ania z Zielonego Wzgórza” i jej kontynuacje tworzące klasyczny cykl powieściowy Lucy Maud Montgomery należały kiedyś do najpopularniejszych młodzieżowych lektur, a także teraz cieszą się znaczną popularnością. Nic dziwnego, że kilkakrotnie adaptowano je na mały ekran. W 2017 roku premierę miał kolejny serial inspirowany książką – „Ania, nie Anna”. Serial, chociaż nie do końca utrzymany w klimacie powieści, cieszył się zasłużoną popularnością, więc szybko nakręcono kolejne odcinki. Z pewnością widzowie, którzy znają książkę, po obejrzeniu niektórych odcinków drugiego sezonu doznają szoku. Montgomery zaś przewraca się w grobie. Z powieści pozostały tylko czas, miejsce akcji i najważniejsze postacie, pojawiło się natomiast mnóstwo nowych wątków, które twórczo uwspółcześniają i zniekształcają przesłanie tej historii.
Twórcy zdecydowali, że w imię wszechwładnej tolerancji w serialu nie mogą nie zostać poruszone gorące tematy, które zdominowały współczesną kulturę masową. Najważniejszym z nich jest problem homoseksualizmu. W piątym odcinku nowego sezonu Ania, Diana i Cole jadą do ciotki Józefiny, która urządza wystawne przyjęcie. Salon Józefiny zaludniają dziwaczne postacie, które początkowo budzą zdziwienie bohaterów. Do czasu. Okazuje się, że ciotka jest lesbijką, a przyjęcie zorganizowała z okazji rocznicy śmierci swojej „żony”. O ile Ania nie ma problemu z akceptacją takich relacji, Diana przeżywa rozterki. Z czasem jednak i ona przejrzy na oczy i przyzna się do błędu. Cole natomiast dzięki Józefinie, która każe się nazywać Józefem, uznaje swoją gejowską tożsamość, znajdując przyjazną przystań w jej domu. Wątek tolerancji wobec odmienności przewija się właściwie (czasem w sposób bardziej subtelny) przez cały serial. Trzeba podkreślić, że produkcja ta jest dobrze zrealizowana i nie ma w niej przemocy. Jeżeli powstanie kolejny sezon, możemy spodziewać się następnych niespodzianek w rodzaju coming outu Ani, która odkryje własną tożsamość płciową.
„Ania, nie Anna” jest tylko jednym z przykładów, jak homoseksualne treści przenikają do masowego odbiorcy. To przypadek drastyczny, bo nadużywa zaufania rodziców, którzy z pewnością nie spodziewają się, że promocja seksualnej odmienności może zagościć w adaptacjach klasyki przeznaczonej dla dzieci. W serialach dla młodzieży podobne wątki, prowadzone już otwarcie, stały się normą niezależnie od tematyki tych produkcji. Prawie wszystkie opowiadają o miłosnych perypetiach nastolatków, także tych, którzy mają problem z własną tożsamością. Od czasu gdy przed trzema dekadami tematy te po raz pierwszy zaistniały na ekranie („Will i Grace” czy „Współczesna rodzina”), ilość takich seriali wzrosła lawinowo. Ich tytuły można wymieniać bez końca: „Riverdale”, „Glee” czy „90210” to tylko nieliczne przykłady, a tak naprawdę chyba nie ma już żadnego, w którym nie pojawiłby się wątek gejowski czy lesbijski.
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.