Wyczytałem, że przyszłym roku zostanie uruchomiona platforma VatiVision. W streamingu będzie udostępniać seriale, filmy fabularne oraz dokumentalne o tematyce religijnej z chrześcijańskim przesłaniem.
Dyrektor przedsięwzięcia Luca Tomassini ma ambitny plan. „Kierujemy VatiVision do grupy docelowej, która do tej pory była zaniedbywana. Naszym celem jest osiągnięcie znaczących wyników, zarówno pod względem jakości, jak i niepowtarzalności proponowanych treści, a także dystrybucji na skalę światową, która może osiągnąć zasięg 1,3 mld katolików” - wyjaśnia ideę serwisu.
Jednak coś w tej pozytywnej przecież informacji zepsuło mi jej smak. Już w pierwszym zdaniu napisano, że VatiVision już teraz nazywana jest przez dziennikarzy „watykańskim Netflixem”. Od razu przypomniały mi się doniesienia sprzed dziesięciu miesięcy, kiedy to w Polsce ogłaszano, iż ruszył „katolicki Netflix”. Chodziło o przygotowany przed dominikanów serwis wideo, zawierający przede wszystkim komentarze do czytań liturgicznych, a także materiały teologiczne, liturgiczne, formacyjne, kulturalne oraz dotyczące życia w świecie, rodziny, wychowania dzieci. Wtedy też coś w tym przekazie odwołującym się do globalnej internetowej wypożyczalni filmów mi zgrzytało.
W tym roku ruszają dwa inne w założeniu wielkie serwisy streamingowe. Stoją za nimi dwie potężne firmy - Apple i Disney. Nie natknąłem się jednak na informację, że oto rusza „applowski Netflix” albo „disneyowski Netflix”. Po prostu pod własnymi nazwami pojawiają kolejne inicjatywy i propozycje na rozwijającym się intensywnie rynku sieciowego udostępniania treści wideo. VatiVision też jest jedną z nich, adresowaną do konkretnego odbiorcy. Jeśli tworzony we współpracy ze Stolicą Apostolską serwis będzie dobrze zaplanowany, zorganizowany i zarządzany, ma szansę odnieść sukces. Mam nadzieję, że odniesie. Zapotrzebowanie na atrakcyjne w formie treści religijne i chrześcijańskie istnieje. Pokazują to sukcesy kinowe filmów z takim przesłaniem.
Dlaczego nie podoba mi się nazywanie przedsięwzięć „katolickim” lub „watykańskim Netflixem”? Ponieważ w takich sformułowaniach wyczuwam jakiś rodzaj kompleksu. Niedowartościowywania samego siebie. Brak wiary we własne siły i możliwości. Jakąś nieufność do własnej marki, która wymusza podpięcie się pod jakąś wielką i powszechnie znaną. Takie zestawienia słowne sugerują brak przekonania o oryginalności pomysłu. Wcale nie nobilitują. Raczej deprecjonują. Sugerują wtórność.
Czekam więc z zaciekawieniem nie na żaden „watykański Netflix”, lecz na platformę streamingową VatiVision. I mam nadzieję, że okaże się sukcesem.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...