Permanentna ucieczka od powagi jest cechą ludzi bez charakteru. Jest maską egoistycznie zakładaną na twarz, by nie dać się zranić, dotknąć, poruszyć doświadczeniami bliźnich.
Taka permanentna ucieczka od powagi jest cechą ludzi bez charakteru. Jest maską egoistycznie zakładaną na twarz, by nie dać się zranić, dotknąć, poruszyć doświadczeniami bliźnich. Ale jej skala w przypadku tragedii smoleńskiej sprawia, że decyduje ona o kształcie całej polskiej kultury. Przestaje być czyjąś prywatną sprawą, wpływa na życie nas wszystkich. Oczywiście, większość błaznów śmiejących się z tragedii to „młodzi, wykształceni, z wielkich miast”. Na internetowych blogach nazywa się ich lemingami, bo łatwo przewidzieć ich reakcje. Ich zaraźliwy rechot jest tyleż skutkiem złej woli, co konsekwencją ograniczenia horyzontów.
Większą odpowiedzialność ponoszą reprezentanci błazeństwa świadomego, najczęściej uważający się za spadkobierców Witolda Gombrowicza. Życie jest dla nich pojedynkiem na miny. Nie zaprzeczają, że sami noszą maski, ale wmawiają to również wszystkim innym. Nie uznają autentyczności. Ich zdaniem, człowiek zawsze kłamie, a jeśli wierzy, że mówi prawdę, to znaczy, że został zmanipulowany i oszukuje samego siebie.
Do niedawna istniała wyraźna granica między lemingami a intelektualistami. Jedni rechotali albo posługiwali się prostym szyderstwem, drudzy doskonalili trudną sztukę ironii. Katastrofa smoleńska zatarła tę granicę, czego widzialnym znakiem był kongres Ruchu Poparcia Janusza P. Profesorowie wymieszali się z medialnymi trefnisiami i chuliganami z Krakowskiego Przedmieścia, a jakość ich błazeństwa stoczyła się po równi pochyłej. Jedni i drudzy mówią dziś tym samym językiem. Pod sztandarami walki z hipokryzją liczą księżom samochody, tropią smoleńską „nekrofilię” i manipulacje Jarosława Kaczyńskiego. Ich szyderstwa mają lekkość czołgu. Ich rechot brzmi nazbyt donośnie.
Średniowieczne przysłowie głosiło – „Bóg zsyła mnichów, diabeł błaznów”. Nie zawsze trafność tej myśli była tak oczywista, jak dzisiaj, kiedy głupkowaty śmiech roznosi się nad polskimi trumnami. Demaskatorskie teksty Gombrowicza były potrzebne naszej kulturze dla zachowania równowagi, jako antidotum przeciw skrajnej narodowej megalomanii. Podejrzewam jednak, że gdyby autor „Trans-Atlantyku” wiedział, jakie będą konsekwencje jego projektu, przerzuciłby się na pisanie romantycznej poezji. Wizja Polski chamów mimo wszystko musiałaby go zniechęcić do podgryzania Mickiewicza.
Ktoś powie, że wieszcz przesadzał, zalecając Polakom przywdzianie szaty śmierci. Jego „czamary powstańskie” miały jednak swoją wagę, wiązały się z poważnym namysłem nad losem i misją narodu wobec historycznego doświadczenia. Nowe szaty błazna nie mają żadnego ciężaru, bo – jak w baśni Andersena o cesarzu – są iluzją. Ich właściciele udają, że noszą piękne ubrania, żeby nie wyjść na głupców, ale w rzeczywistości biegają po Polsce z gołymi tyłkami. Będą tak biegać, aż jakieś dziecko krzyknie: „Błazen jest
nagi!”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.