O paleniu na stosie, cudach w Kościele i szlachetnym cieśli z Marcinem Barnowskim, autorem książek historycznych i usteckim badaczem dziejów regionu, rozmawia Jacek Cegła.
Jacek Cegła: Lada dzień do rąk czytelników traf kolejna Pańska książka, w której opisuje Pan zagadkowe, nikomu nieznane wydarzenia z dziejów przedwojennej Ustki. Mieszkańcy będą mogli poznać m.in. historię pastora, który został spalony na stosie.
Marcin Barnowski: – Przyznam szczerze, że sam byłem mocno zdumiony, gdy zupełnym przypadkiem natrafiłem na tę historię. Z zapisków, do których dotarłem, wynika, że w XVII wieku miejscowy pastor Christian Wirker został spalony na stosie. W powszechnej opinii wciąż pokutuje stereotyp, że tylko inkwizycja dokonywała takich egzekucji. Nic bardziej mylnego. W przywoływanych przeze mnie latach władzę na Pomorzu niepodzielnie dzierżyli ewangelicy. Co ciekawe, zanim pastor zginął, odnotował „cud”, który miał się wydarzyć w kościele św. Mikołaja w Ustce.
Na czym ten „cud” miał polegać?
– W XVII-wiecznych księgach parafialnych wspomniany pastor odnotował dwa nadzwyczajne wydarzenia. Oto w nocy, w okresie Wielkiego Tygodnia w 1647 roku, gdy świątynia była zamknięta, jakieś tajemnicze światło, od którego zapaliły się świece, rozświetliło ołtarz. To dziwne zjawisko powtórzyło się jeszcze rok później. Trzeba podkreślić, że w obu wpisach podani są z imienia i nazwiska świadkowie, którzy gasili świece zapalone w ów tajemniczy sposób.
Protestancki pastor zapewne został oskarżony o czary i zabobony, dlatego skończył na stosie?
– Trudno to jednoznacznie ustalić. Niewykluczone, że Wirker został skazany za herezję. A dokładnie za to, że był kryptokatolikiem.
Są na to jakieś dowody?
– Nie tyle dowody, ile przesłanki. Pastor miał ganić z ambony sprzeczne z naturą, bezbożne życie ówczesnych mieszkańców Ustki. Powiem więcej, swoje listy podpisywał: „Christian Wirker, pastor w Sodomie”. To ważna wskazówka, wynika z niej, że duchowny uważał, iż otaczają go grzesznicy. Tacy jak ci z biblijnej Sodomy spalonej przez Boga deszczem ognia i siarki. „Bożej pomsty” można się dopatrzyć w pożarze, który nawiedził Ustkę w tych latach. Wiem, że trudno jest w to uwierzyć, ale spaliły się wszystkie chaty, a kościół ocalał. To właśnie po tej pożodze wydarzyły się owe dwa „cuda” ze świecami zapalającymi się od ołtarza. W tym też może tkwić symboliczny przekaz, wskazujący na kontakty Wirkera z katolikami. Blask, od którego zapalały się świece, pochodził wszak od miejsca, w którym przechowuje się hostie. Dla nas, katolików, są one święte, wierzymy bowiem, że w momencie Przeistoczenia stają się one Ciałem Chrystusa. Dla protestantów to zwykłe opłatki spożywane na pamiątkę Ostatniej Wieczerzy. Czy „cud” rzeczywiście się wydarzył i miał skłonić ustczan do powrotu do katolickiej wiary? Bóg jeden raczy wiedzieć.
Niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że obecny skwer Jana Pawła II, gdzie turyści bardzo często przysiadają na chwilę, by odpocząć i zjeść lody, był kiedyś wielkim cmentarzyskiem, obok którego znajdował się kościół św. Mikołaja.
– To prawda. Przez ponad pół tysiąca lat ówcześni ustczanie grzebali tam swoich bliskich. Można przyjąć, że w całym tym okresie pochowano tam dwa, może nawet trzy tysiące osób.
Pozostając przy historii usteckich kościołów – czy to prawda, że naprzeciwko parafii pw. św. Ojca Pio znajdował się kiedyś kamienny grobowiec?
– Wiele wskazuje na to, że tak. Powiem więcej, jest coś takiego jak zadziwiająca ciągłość, jeśli chodzi o miejsca kultu. Przecież nikt od tysięcy lat nie przewidywał, że w tym miejscu stanie kiedyś świątynia. Z zachowanych map wynika, że na łące nieopodal kościoła znajdowały się kiedyś tzw. groby olbrzymów, czyli kamienne konstrukcje z epoki przed narodzeniem Chrystusa. To mogły być albo megality, albo kamienne kręgi z okresu, kiedy na naszych ziemiach pojawili się Goci. Były to miejsca nie tylko pochówku, ale i kultu. Odbywały się tam pogańskie obrzędy. Zbieg okoliczności? Są tacy, którzy uważają, że nie ma zbiegów okoliczności, że są tylko symboliczne znaki...
Takim symbolem może być fakt, że kościół pw. Najświętszego Zbawiciela został zbudowany przez cieślę.
– Nie tylko cieślę, ale też syna cieśli... Ciesielską robotę Franza Draheima, bo o nim mowa, widzi każdy, kto wejdzie do wnętrza usteckiego kościoła. Wszystko jest podparte drewnianą konstrukcją. Z uwagi na to, że rzemieślnik budował najpierw statki, znajdujące się w świątyni nawy przypominają klimatem XIX-wieczne żaglowce. Sam Draheim był szlachetnym i przyzwoitym człowiekiem. Po śmierci cały swój majątek przepisał na rzecz gminy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.