Kijów
Kijów
Opera Narodowa Ukrainy
Anastasiia Mantach / CC 2.0

Opera z kotem na kolanach

Ewa Winiarska-Drzyzga

publikacja 22.10.2025 07:30

W operze przede wszystkim chodzi o emocje, a właściwie o wyzwolenie tych emocji. I to mi się bardzo podoba w tej formie sztuki.

Wielki świat opery wtargnął do naszego domu (i to nie za sprawą sąsiadki śpiewaczki, która wieczorami ćwiczy za ścianą swoje arie). Jak to we współczesnym świecie bywa, pomocna okazuje się technika. Na kablówkowych kanałach muzycznych bądź na youtubowym internecie dostępnych są dziesiątki oper, baletów i koncertów z całego świata. Wraz z Mężem wciągnęliśmy się w ten muzyczny świat. Mamy już za sobą niejedno przedstawienie z Paryża, Petersburga, czy też innego odległego i nieosiągalnego dla nas miasta. Wstęp bezpłatny, wygodna sofa, kota nikt nie wyprasza. Sami dyktujemy, kiedy chcemy mieć przerwę. Od nas zależy, czy oglądanie spektaklu rozbijemy na kilka dni (opery mają to do siebie, że zazwyczaj trwają kilka godzin). A do tego kolejny bonus: bardzo dobra widoczność (najczęściej obraz rejestruje kilka kamer). Żadna pani siedząca w rzędzie przed nami nie przesłoni nam sceny swoim wybujałym kokiem na głowie.

Są też oczywiście minusy – nie czujemy tej podniosłej atmosfery, która zalewa foyer wraz z gryzącą gardło silną mieszanką perfum i pudru elegancko ubranej konwersującej widowni. Nie czujemy wibracji dźwięków strojonych instrumentów, będących jeszcze przed uwerturą niejako zapowiedzią, obietnicą, że z tego pięknie brzmiącego chaosu, zaraz wyłoni się coś wielkiego. Nie doświadczamy namacalnej wręcz ciszy i skupienia, trwających zaledwie kilka sekund, kiedy dyrygent po zainstalowaniu się na swoim miejscu, przywitaniu z orkiestrą i publicznością, podnosi ręce, by wraz z ich opuszczeniem uruchomić ten kilkudziesięcioosobowy organizm orkiestry.

Przyznaję, nie każde przedstawienie przypadło nam do gustu. Czasem dekoracja jest przeładowana, czasem kostiumy wydają się nieprzemyślane, czasem muzyka zdaje się bez wyrazu, a niekiedy śpiewacy nie przekonują. W operze przede wszystkim chodzi o emocje, a właściwie o wyzwolenie tych emocji. I to mi się bardzo podoba w tej formie sztuki.

Dotychczas największe wrażenie zrobiła na mnie opera Geatano Dionizettiego „Maria Stuart” wykonana podczas Festiwalu w Salzburgu w 2025 roku. Do historii o spotkaniu angielskiej królowej Elżbiety z Marią Stuart, królową Szkotów i pretendentką do tronu angielskiego, niejednokrotnie nawiązywali twórcy, również teatralni i filmowi. Tutaj mamy do czynienia z niezwykle dramatyczną muzyką i ascetyczną wręcz dekoracją. Składają się na nią tylko trzy stale i wolno poruszające się koła. Jedno z nich niby księżyc rozświetlający mrok krąży nad sceną. Śpiewacy są w nieustannym ruchu, a jednak nie zmieniają swojego położenia na scenie dzięki niespiesznym obrotom kół. Kostiumy są nad wyraz proste i spójne z całością przedstawienia. Ruchy śpiewaków, ich mimika, obrazujący przeżycia bohaterów śpiew, wyzwalają poruszenie i ukazują całą tragedię szamocących się wewnętrznie postaci.

Paleta emocji przy bardzo oszczędnej dekoracji. Tak, ciastko nie musi być kolorowe, żeby dobrze smakowało (a propos – uczestnicząc w przedstawieniu operowym w warunkach domowych, mamy w jego trakcie możliwość maszkecenia, czyli np. zjedzenia smacznego ciastka – kolejny plus).

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona