Iza Kuna opowiada o znajomościach z pociągów, o tym, dlaczego nigdy nie zamieszka w Świdnicy, i o wielkomiejskich głupcach.
Ks. Roman Tomaszczuk: Podoba Ci się prowincja?
Izabela Kuna: – Słowo „prowincja” źle mi się kojarzy, bo znaczenie słowa jest słabe. Sugeruje, że coś jest mniejsze, śmieszniejsze itd.
To nieprawda?
– Nieprawda! Określenie czegoś lub kogoś jako „prowincjonalnego” jest jednoznaczne z powiedzeniem: „gorszego”. To jest niefajne.
Więc nie przeszkadza Ci to, że pochodzisz z małego Tomaszowa Mazowieckiego?
– Oczywiście, że nie! To miasteczko, które kocham, naprawdę. Moi najwięksi przyjaciele pochodzą z małych miast i jest coś niezwykłego we wrażliwości tych ludzi. Nie chcę ujmować niczego mieszkańcom metropolii, ale jest coś ładnego w ludziach z małych miejscowości.
Co zostało w Tobie jako pamiątka z małego miasta?
– Jeden kościół, góra dwa, kilka podstawówek, jedno liceum, rynek, spacer, odpust. Ludzie się spotykają i znają. Nikt nie jest anonimowy. Wszystkim do siebie blisko. W takim małym mieście jak moje, gdzie działało siedem fabryk, które słychać było wszędzie, gdy przychodziła niedziela (w sobotę się pracowało), robiło się tak cicho, jakby miasto umierało. Nienawidziłam tego. Pozostało to we mnie w formie niezdolności do odpoczywania w ciszy. Jestem miejskim zwierzęciem. Gdy odpoczywam, muszę być z ludźmi. Lubię podróże pociągiem, wizyty w kawiarni. Nie unikam specjalnie samotności, jednak wolę życie wśród ludzi i z ludźmi.
Jesteś zepsuta przez duże miasto Warszawa?
– Każdy jest zepsuty, ale nie przez duże miasto, tylko przez to, co się w naszym życiu wydarza. Zresztą słowo „zepsuty” akurat kojarzy mi się dobrze. Ale głupie jest, jeśli ktoś mówi na usprawiedliwienie swojego zepsucia, że „wyrwał się z małego miasta i dał się ponieść życiu wielkiego”. To jest bardzo słabe.
Klimat małych miast, klimat Świdnicy – da się coś takiego wyczuć? Jesteś tu pierwszy raz?
– Wydaje mi się, że nie (śmiech), ale głowy nie dam. Trudno, żebym po jednym spacerze i spotkaniu z ludźmi opowiadała godzinami o tym, co tu się dzieje. To byłoby głupie. Wydaje mi się, że tu wolniej się dzieją rzeczy, jest mniej bodźców, mniej ludzi. Mój mąż pochodzi z jeszcze mniejszego miasta niż Świdnica i pisze sztuki o takich właśnie klimatach. On ma więcej do powiedzenia o miejscach, gdzie lekarz, ksiądz i nauczyciel to trójca autorytetów wciąż obowiązujących w takich małych społecznościach. Tych ludzi się zna, rozpoznaje na ulicy, a gdy zaprasza się ich do domu, to jest to wielkie wydarzenie. W wielkim mieście z oczywistych względów to nie robi wrażenia.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.