Iza Kuna opowiada o znajomościach z pociągów, o tym, dlaczego nigdy nie zamieszka w Świdnicy, i o wielkomiejskich głupcach.
W dobie internetu i globalizacji może trzeba się wstydzić takiej zaściankowości?
– Jeżeli ktoś się wstydzi tego, to jest idiotą. Bywa, że na proste pytanie: skąd jesteś? ludzie odpowiadają: z takiej małej miejscowości obok, niedaleko, pomiędzy… jakby nie znali nazwy. Z drugiej strony, gdy tylko zrobią karierę w wielkim mieście, na każdym kroku dają do zrozumienia, że dokonali czegoś wielkiego, bo z takiej wyjechali „dziury”. Brak pomysłu na życiorys, tak myślę. Ja zawsze chciałam być aktorką, a to, że pochodzę z Tomaszowa, nigdy mnie nie obciążało ani nie dodawało animuszu. Jedna z moich najpiękniejszych imprez urodzinowych odbyła się w Tomaszowie Mazowieckim zaraz po tym, jak dostałam się do szkoły filmowej. Cały swój rok zaprosiłam do siebie na urodziny. Do Tomaszowa, żeby mój ojciec mógł nas nakarmić swoimi kotletami i rosołem. I to było dla mnie takie wielkie! Mogłam i chciałam pokazać im nasze mieszkanie w bloku, moje miasto, mój pokój.
Czy świdnickie spotkanie z widzami miało inny przebieg niż podobne gdzie indziej?
– Nie. Oczywiście, jadąc na spotkanie, stawiam sobie zawsze pytanie: jak będzie? To kwestia zwykłej ciekawości, ale nauczyłam się już, że frekwencja jest bez znaczenia, za to za każdym razem uczę się, obserwuję – i bardzo to lubię.
Wracasz do Warszawy i…?
– Mam nadzieję, że spotkam w przedziale kogoś interesującego. Lubię „zaczepiać” innych podróżnych. Mam kilka bardzo ciekawych znajomości, zapoczątkowanych właśnie podczas wspólnej podróży. I powiem nieskromnie: mam szczęście do ludzi. Spotykam ich i jakoś zabieram w dalszą podróż. Tak czy inaczej są już ze mną.
Na starość wrócisz do Tomaszowa?
– Nie!
Czemu, skoro to takie dobre miejsce?
– Tomaszów jest już dla mnie kartą zamkniętą. To miejsce mnie wzrusza, gdy o nim myślę, płaczę, gdy tam wracam. Chętnie odwiedzam miasto z okazji projekcji filmów czy spotkań autorskich. Jestem poruszona, gdy spotykam swoje przedszkolanki i kolegów z podstawówki (do dzisiaj pamiętam całą listę nazwisk z dziennika lekcyjnego). Mam tam swoją matkę, ojciec leży na tamtejszym cmentarzu, żyją tam moi znajomi (o czym zresztą zrobiłam ostatnio program dla telewizji). Ale nie chcę tam wrócić. A jeśli już, to po to, żeby nakręcić tam swój film. Mam nadzieję, że mi się to uda.
Mam rozumieć, że prowincja to miejsce, o którym snuje się sentymentalne opowieści, ale już nie da się w nim żyć?
– Nie o to chodzi. To nie jest już moje miejsce! Teraz jest nim Warszawa, przede wszystkim dlatego, że tam jest moja rodzina. Ostatecznie, chociaż nie wrócę do Tomaszowa, to jednak mogę mieszkać gdzie indziej.
To może Świdnica?
– Za blisko! Bardziej Chiny – jeśli tylko byłoby tam jakieś pasjonujące zadanie do wykonania.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.