Tradycyjne Ślązoczki uważały, że posiadanie długich, rozpuszczonych i lekko falujących włosów w stylu Rity Hayworth to prawdziwa rozpusta.
W tradycyjnej śląskiej kulturze nic nie było przypadkowe. Również cała powierzchowność człowieka była sposobem wyrażania swojej osobowości, sposobu myślenia czy była formą manifestowania wyznawanych wartości. Natomiast wszelkie odchylenia od normy – podobnie jak w innych kulturach – były poddawane krytyce.
Przykładowo jeżeli chłopak miał za długie i rozwichrzone włosy, mawiano, że wygląda, jakby pieron w sznitloch trzasnął!, czyli jakby piorun uderzył w szczypiorek.
Te śląskie normy dotyczyły też kobiecego uczesania. Tak więc małe śląskie dziewczynki mogły mieć myjnę, czyli grzywkę, ale w miarę jak doroślały, zapuszczały długie włosy. Dziołszki i frelki najczęściej czesały włosy na gładko i z tyłu plotły jeden lub dwa warkocze, które luźno opadały na plecy lub na ramiona. Natomiast panny na wydaniu oraz dorosłe kobiety miały z zasady długie włosy. Nie były one jednak nigdy rozpuszczone, ale zawsze uczesane na gładko z brozdą, czyli z przedziałkiem na środku głowy.
Z tyłu włosy były splecione w jeden warkocz, który następnie zwijano w specjalny kok, nazywany po śląsku: nestlik, neclik, bublik, dudlik, cubek czy czubek. I to był najpopularniejszy i w zasadzie jedyny sposób czesania i splatania włosów. Natomiast inne sposoby były jedynie odmienną formą ułożenia warkocza, robioną w zależności od rodzaju nakrycia głowy. Tak więc do czepców, zwłaszcza czepców z budą oraz do galandy trzeba było w innym miejscu – bardziej na czubku głowy – zwinąć kok, aby ułatwić umocowanie tego nakrycia głowy. Podobnie było z zakładaniem podkowiastego czepca pszczyńskiego albo chustki purpurki.
Do tego trzeba było obwinąć warkocz dookoła głowy. Mówiło się wtedy o warkoczu na okręckę albo na chomełkę czy na chomliczkę. Gdy kobieta miała mało włosów, to okręckę czy chomełkę robiła sobie z wikliny albo ze splecionych pasków materiału. Natomiast na noc Ślązoczki rozczesywały włosy, splatając je do snu w luźniejszy warkocz, aby dać włosom odpocząć.
Skromne śląskie uczesanie było nienaruszalną zasadą do czasów pierwszej wojny światowej. Potem, w latach międzywojennych, obyczaj ten zaczęły powoli zaburzać dwie nowe mody, nazwijmy ją francuska i amerykańska. Z Francji szła kobieca moda na krótkie włosy, tzw. chłopczyce, zaś z Ameryki na długie, rozpuszczone i lekko falujące włosy w stylu Rity Hayworth.
Jednak tradycyjne Ślązoczki uważały, że posiadanie takich włosów to prawdziwa rozpusta. Opowiedziała mi o tym moja ciocia, która w latach 30. XX wieku była małą dziewczyną i pewnego dnia biegała po podwórku z rozpuszczonymi włosami. Jej babcia nie mogła na to patrzeć. Podbiegła, chwyciła ją i uczesała na gładko, mówiąc: Pamiyntej se dziołcha! Ponboczek ciyrpioł na krzyżu z koroną ciyrniową i bestoż niy noleży mić na gowie takich belejakich kudłów!
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.