„O północy w Paryżu” już na DVD. Film Woody Allena trzeba zaliczyć do najlepszych obrazów reżysera w ostatnich latach. Może nawet do najlepszych w całej jego twórczości.
Woody Allen od kilkunastu lat rzadko pojawia się w swoich filmach. Nietrudno domyślić się dlaczego. Reżyser sam w wywiadach powtarza, że publiczność chce oglądać pięknych i młodych, a nie brzydkich i starych. Trudniej odnaleźć klucz jakim twórca „Hannah i jej siostry” kieruje się wybierając aktorów do głównych ról w reżyserowanych przez siebie obrazach. W jego najnowszym dziele główną rolę mógłby zagrać pewnie aktor inny, co najmniej lepszy. Trudno się oprzeć wrażeniu, że dialogi jak z najlepszych czasów Allena nie są najlepiej podawane. Ma to jednak głębszy wymiar, a „allenowska” maniera z jaką gra Owen Wilson wcale nie przeszkadza gdy wnikniemy głębiej w sens obrazu.
Jest to bowiem dowód na to, jak bardzo jest to film osobisty. Wpisuje się on również w ton najlepszych filmów Allena ostatnich lat. Filmów o gorzkich rozczarowaniach: związkami („Vicky Cristina Barcelona”), rolą kultury we współczesnym świecie („Wszystko gra”), utratą statusu Nowego Jorku w tymże („Życie i cała reszta”), także o pogodzeniu się z własną śmiertelnością („Scoop. Gorący temat”). Tu mamy do czynienia z rozczarowaniem artysty sztuką.
Do tego właśnie był Allenowi potrzebny aktor, który gra jego samego. Jest jego alter ego (pewne podobieństwa fizyczne łatwo odnaleźć). Jednakże młodszym, by mógł być zakochanym, z powodzeniem zwracającym uwagę pięknych kobiet, idealistą. Zafascynowanym możliwością spotkania ze swoimi mistrzami. Wyciągającym jednak z baśniowych, nocnych eskapad po stolicy Francji naukę, która jest doświadczeniem intelektualnym samego autora.
KinoSwiatPL
O PÓŁNOCY W PARYŻU - zwiastun PL
Jest to film o mirażu, ulotności, micie sztuki. Daje ona nadzieje spełnienia, ale nie satysfakcje. Reżyser z typowym dla siebie humorem ukazuje, że każde pokolenie z zachwytem spoglądało wstecz. Widziało w przeszłości ideał, „złoty wiek”. Współczesność, młodzież, hałas życia i świata, swoją sztukę mając za nic. Umiejąc u siebie zobaczyć jedynie upadek ideałów.
Żeby jednak tworzyć wielka sztukę trzeba żyć dzisiaj, tu i teraz, w dzisiejszym świecie, czuć jego rytm, widzieć współczesne problemy. Patrzeć na mistrzów – oczywiście. Nigdy jednak bezkrytycznie. Widzieć w nich inspiracje. Oni byli wielcy bo mieli odwagę być sobą, mówić w swojej sztuce o swoich słabościach, zachwytach, którymi żyli (nawet nad brzmieniem słów - genialny epizod Adriana Brody'ego, który jako Salvador Dali zachwyca się słowem „nosorożec”), uwieczniać to, co ich interesowało (nawet jeśli to po prostu naga kochanka, jej uroda i zmysłowość). Nie warto się wstydzić nawet bycia płytkim - to ludzkie. Podobnie jak zazdrość o udane dzieła kolegów po fachu. Trzeba jednak umieć stworzyć z tego tworzywo dla swojej sztuki. Cole Porter pisał przecież piosenki o miłostkach, ulotnych uczuciach.
Nie wiemy co za wiele lat będzie uznane za arcydzieło, co znajdzie się w kanonie, który zachwyci następców. Nie można więc udawać. Trzeba być sobą. Tylko taka twórczość ma sens, daje radość. Również samemu artyście, który sam staje się w ten sposób wartością.
Można pewnie domniemywać, że to zdanie samego Allena. Może i żałuje on, że nie został pisarzem. Są w tym filmie odniesienia do jego opowiadań (główny bohater odnajduje na bazarze pamiętnik z lat 20., w którym się pojawia jako jedna z postaci), ale i do „Manhattanu”, jego wielkiego arcydzieła. Początkowa sekwencja nawiązuje do tego obrazu. Tym razem podkreślona zostaje wspaniałość Paryża, zrównanego w ten sposób z Nowym Jorkiem.
Tego co ważne w sztuce nie wie, nie dostrzega bohater grany przez Michaela Sheena. To typ krytyka, pseudo intelektualisty. Zawsze będzie się zastanawiał czy się nie myli, a nie będzie znał nawet genezy omawianych dzieł.
„O północy w Paryżu” to wspaniały, filozoficzny, zwrócony ku estetyce film. Pozwala mieć ciągle nadzieję na kolejne wielkie filmy Woody Allena. Takie w starym stylu tego autora – mądre, głębokie, a przy tym zabawne. Gdzie o ważnych rzeczach mówi się lekko i bez zadęcia.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.