Rozbitkowie

W wigilijny wieczór dwoje obcych ludzi może dać sobie coś, czego odmówili im najbliżsi.

Słowo „najbliżsi” brzmi zresztą w tym wypadku jak szyder­stwo. Szansa może się pojawić pod jednym warunkiem: że ci ludzie będą w stanie otworzyć się na siebie. Wbrew wszystkiemu. Bo o czym jest właściwie sztuka Petera Turriniego „Józef i Maria” wystawio­na w Teatrze Studio? O przełamaniu barier między jednym a drugim odrzuconym człowiekiem, o próbie odzyskania wiary. W co? W to, że ktoś w tej otaczającej nas fali egoizmu i obojętności zechce nas wysłuchać, zrozumieć, może nawet pokochać spóźnioną miłością.

Więc jak to jest z tym Turrinim? Znany ze skandali austriacki pisarz, którego sztuki obrażały wszystko i wszystkich, i którego najchętniej wielu rodaków skazałoby na banicję, pisze tekst nieomal poetycki. Fabuła jest niezwykle prosta. Dwoje starych ludzi spędza wigilijną noc w pustym supermarkecie. Ona jest sprzątaczką, on ochroniarzem. Klienci objuczeni kolorowymi paczkami poszli już daw­no do domu, wygasły światła, ucichły reklamy. Józef i Maria próbują zrazu ukryć pustkę swej egzystencji. Maria utrzymuje, że ktoś na nią w to rodzin­ne święto czeka. Pokazuje Józefowi prezenty, które kupiła synowi, sy­nowej i wnukowi – prezenty, które jeśli nawet miałaby szansę wręczyć, nie zdołałyby przełamać niechęci do niemile widzianej w domu syna teściowej.

Stara kobieta, jak długo może, zachowuje pozory. Ale szybko poja­wia się potrzeba odsłonięcia prawdy. Zaczyna płynąć opowieść o nieuda­nym życiu, gorzkich doświadcze­niach, upokarzających związkach, zawiedzionych marzeniach. Jest nareszcie ktoś, kto chce jej wysłuchać, ktoś, kto podobnie jak ona, rozgory­czony swoim życiem, przerwie tamę milczenia. Różni ich prawie wszystko. On: od zawsze samotny, wychowanek domu dziecka, zaprzedany ideologii komunistycznej, której ciągle ideali­stycznie ufa. Człowiek, który nigdy nie doznał ciepła rodzinnego życia, ma za sobą wyrok śmierci, zamienio­ny na szpital psychiatryczny. Ona: niegdyś pełna młodzieńczych pla­nów, opowiada o pracy w Variètès, gdy jeszcze wierzyła, że uda jej się zrobić karierę tancerki.

W tych wspomnieniach, w miej­sce sprzątaczki w zgrzebnym far­tuchu, pojawia się pełna seksapilu diva, w której trudno doszukać się bitej i poniżanej przez lata żony. W poplątanych, dramatycznych zwierzeniach oboje odnajdują krzepiącą wspólnotę, pozwalającą im uwierzyć, że jeszcze wszystko jest możliwe. Gdy wystrojeni w ścią­gnięte z witryn kiczowate, świątecz­ne girlandy, zaczynają rozbrajająco nieporadnie tańczyć tango, bije z nich szczęście i nadzieja. Sztuka nie jest pozbawiona specyficznego humoru, na który widzowie reagują znakomicie. Bo też kreacje Ireny Jun w roli Marii i Stanisława Brudnego w roli Józefa to prawdziwy koncert gry pod batutą reżyserską Grzegorza Wiśniewskiego.

Jeśli nawet niektó­rzy określają twórczość Turriniego dramaturgią szoku, to tym razem ten szok przynosi oczyszczenie.

«« | « | 1 | » | »»

TAGI| KULTURA, SZTUKA, TEATR

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Więcej nowości