Znakomita komedia, choć właściwie tragedia oraz pyszna zabawa konwencjami kończąca się dramatem właściwym – jednym słowem Czechow w Śląskim.
Krzysztof Lisiak/TŚ
Atutem przedstawienia
jest z pewnością zachwycająca plastyczność scen
Na zdjęciu
od lewej: Andrzej Dopierała, Ewa Kutynia, Dariusz Chojnacki
i Karina Grabowska
Reżyser zręcznie miesza w „Mewie” komedię z tragedią, nie przekraczając chyba ani razu granicy farsy. Poetyczna plastyczność scenografii Marii Kanigowskiej pomaga w odbiorze reżyserskiego zamysłu. Seria scen, inspirowanych współczesnymi filmami, udowadnia, że taka zabawa dramatem może dzisiaj łatwiej przekonać widza do przyjęcia przesłania sztuki Czechowa.
W katowickim przedstawieniu reżyser dowodzi, że doskonale zdaje sobie sprawę z granicy, jaka oddziela prostotę od kiczu. Oczywiście granicy tej nie przekracza, choć kilkakrotnie się o nią ociera. Tak naprawdę jest to bowiem sztuka o teatrze, o jego współczesnej kondycji.
Już w 1895 roku, kiedy Antoni Pawłowicz Czechow opublikował „Mewę” (znaną również pt. „Czajka”), krytyka zarzucała mu „brak znajomości praw rządzących sceną”. Bo wprowadził na jej deski postacie banalne, odzwierciedlając codzienność ludzi przeciętnych, mało ambitnych i nie zawsze mądrych. Chyba dzięki temu swoistemu uniwersalizmowi, ukazaniu tragizmu codzienności, wywarł znaczny wpływ na europejski teatr. Do dziś jest wystawiany z powodzeniem na całym świecie. Współczesny widz, kształtowany w dużej mierze przez kino, nie będzie zawiedziony katowicką inscenizacją Czechowa. Gabriel Gietzky, reżyser, który stworzył pierwszy polski spektakl interaktywny i pierwszy internetowy, tym razem – wykorzystując niemal wszystkie konwencje teatralne – wyreżyserował film na żywo. Na dodatek film niejednorodny, czerpiący inspirację z dzieł okrzykniętych mianem wybitnych.
Spektakularnym tego przykładem jest nawiązanie do kadrów z „Matrixa” z monotonnie padającym deszczem, kobietą w czerwieni i wszechobecnymi, długimi płaszczami agentów. Katowicki zespół dorobił się młodych aktorów z dobrą dykcją. To zwłaszcza Bartłomiej Błaszczyński jako Konstanty, ale również Karina Grabowska jako Nina (brawa dla obojga za wyraziste kreacje). Wiecznie młodej i zawsze z zegarmistrzowską precyzją wydobywającej życie z kreowanych postaci Annie Kadulskiej (Irinie) po prostu gratuluję. Również Roman Michalski (od ponad 50 lat na scenie) nie traci wigoru, a kreowany przez niego Piotr Sorin rozśmiesza do łez, zwłaszcza gdy adoruje Ninę lub droczy się z lekarzem (Andrzej Dopierała). Ciekawe i zabawne są również postacie Maszy (Ewa Kutynia), Ilji (Andrzej Warcaba), Poliny (Ewa Leśniak), Borysa (Dariusz Chojnacki) i wciąż myślącego o pieniądzach Miedwiedienki (Zbigniew Wróbel). Antoni Czechow – „Mewa” („Czajka”), przekład i reżyseria: Gabriel Gietzky, scenografia: Maria Kanigowska, ruch sceniczny: Witold Jurewicz.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...