Z Gombrowiczem jest podobny kłopot jak z Witkacym. Ingerencja teatru wymaga niezwykłej ostrożności. Kto ją zachowa, odkryje całą złożoność formy, oryginalność struktury, pokłady przewrotnego humoru.
Wszystko to odnajdujemy w znakomitym spektaklu „Zbrodnia z premedytacją” według Witolda Gombrowicza, wyreżyserowanym przez Izabellę Cywińską dla stołecznego Teatru Polonia. Jest to zresztą przedsięwzięcie autorskie, bowiem Cywińska dokonała jednocześnie adaptacji opowiadania pod tym samym tytułem.
Wyobraźnia adaptatora i reżysera, poruszona tekstem tak abstrakcyjnym, tak silnie przepojonym absurdalnym humorem, operującym purnonsensem w realistycznych skądinąd sytuacjach sprawia, że wraz z duchem literackiego pierwowzoru, już od pierwszych wersów kształtuje się u twórcy wyrazista wizja, rysują owe osobliwe postacie, którymi reżyser zapełni za chwilę scenę.
Wydaje się bowiem mało prawdopodobne, by obsada tego spektaklu była dziełem przypadku. Wystarczy spojrzeć na zachowanie grającego główną rolę Sędziego Śledczego Wojciecha Malajkata, by zrozumieć, że między aktorem a bohaterem doszło do niemal organicznej symbiozy. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że w tej konwencji, w tym gatunku aktorskim Malajkat jest absolutnym mistrzem. Ten maniakalny tropiciel zbrodni znajdzie jej ślady nawet tam, gdzie do owej zbrodni w ogóle nie doszło.
W swoim abstrakcyjnym wywodzie posłuży się, gdy trzeba będzie, zeznaniami... samego zamordowanego. Wszystko jest słuszne, co służy udowodnieniu jego jedynie słusznej tezy. Rodzina zmarłego, omotana podejrzeniami i osaczona absurdalnymi argumentami bezwzględnego trybuna sprawiedliwości, zaczyna się zachowywać zgodnie z jego scenariuszem. Wszystko to na szczęście jest niezaprzeczalnie śmieszne. Bo jakkolwiek Sędziemu Śledczemu udało się zastraszyć domowników, na szczęście nie udało się przestraszyć widza.
Mamy bowiem do czynienia nie tyle z horrorem, co z typowym dla Gombrowicza intelektualnym żartem, dlatego bawimy się nim, wtajemniczeni w zasady wyrafinowanej gry. W klarownym stylistycznie spektaklu role zostały rozdane zgodnie z bezbłędną intuicją reżysera.
W klimat przedstawienia znakomicie wpisali się wszyscy aktorzy: Magdalena Warzecha, zagubiona, ale pełna dziewczęcego wdzięku córka denata, Elżbieta Kępińska, jego żona i Rafał Mohr – syn. Nawet epizodyczne role komponują się z ponurą atmosferą dworku i tego, co się w nim dzieje.
Patrząc na kreację Wojciecha Malajkata, ma się wrażenie, że aktor, podążając za Gombrowiczem, wspaniale bawi się rolą. Ale do tego potrzebne jest niesłychane wyczucie warsztatu i pełna świadomość, w jaką stronę się zmierza.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.