Wspomnienia. Kiedy wyprawiali się za Wielką Wodę, żegnała ich cała wioska, ludzie modlili się. Powód? Podróż obfitowała w wiele przygód. – Sztorm trwał całą noc i następny dzień – wspomina góral z Miętustwa.
W czasie rejsu pana Andrzeja marynarze sprawdzali kajuty, czy gdzieś nie doszło do przecieków. Statek bardzo trzeszczał i przechylał się. – Fale miały nawet 12 metrów. To tak, jakby woda zalała cały pobliski Wierch Domański – porównuje góral z Miętustwa. Załoga pocieszała pasażerów, że na pomoc wypłynęły już statki z kanadyjskiego wybrzeża i wyleciały także helikoptery. Na szczęście wszystko się dobrze skończyło.
W czasie rejsu jedyny przystanek był w Kopenhadze. – To było piękne przywitanie. Zabrzmiał nasz hymn. Wielkie i niesamowite wzruszenie. Noszę je w sercu do dziś – opowiada pani Stefania. Z kolei pan Andrzej ubolewa nad tym, że nie można było wyjść na ląd i dokonać zakupu na żydowskim targu. Choć były rejsy, gdzie pasażerom się to udawało. Góralka z Czarnego Dunajca wie także o przypadku, kiedy w czasie rejsu jedna z pasażerek urodziła dziecko. Nie wiadomo jednak, czy - wzorem linii lotniczych -dziecko i rodzice mogli podróżować statkiem za darmo.
Powroty do Polski też niosły ze sobą sporą dawkę adrenaliny. - Wiedzieliśmy już, co nas czeka, ale mieliśmy ze sobą „dulce” i wiele innych przedmiotów - wspominają górale. Na przechowywanie zielonych banknotów były rozmaite sposoby. Już mitem obrosły wiadomości o tym, że górale przetrzymywali je w bieliźnie. - Różnie to z tym bywało - śmieją się moi rozmówcy.
- Trzeba było znaleźć taki sposób, aby udało się przejść przez kontrolę celną na nadbrzeżu. Ja włożyłem banknoty do „ciungi”, czyli po góralsku gumy do żucia. I udało się! - cieszy się góral z Miętustwa.
Pani Stefania dolary pochowała między ubrania, których miała cztery duże worki. Zaznacza, że celnicy interesowali się bardziej eleganckimi walizkami. Do jednego z worków schowała radiomagnetofon. - Chodziliśmy z nim po czarnodunajeckim rynku. Wielki szpan. Ale co z tego, skoro po półgodzinnym graniu trzeba było zmieniać baterie. Musieliśmy mieć ich pełen koszyk -śmieje się Kazimierz Dzielski, syn pani Stefanii.
Takich podróży już nie ma
Córka Andrzeja Knapczyka zapragnęła, aby tata przywiózł jej lalkę, która chodzi. - Bardzo się jej spodobała. Jak ją zobaczyła, nie witała się ze mną, tylko od razu zaczęła się nią bawić - wspomina góral.
Na Podhalu zawrotną karierę robiły chusty kobiece. - Zamiast dolarów, posyłaliśmy do kraju po 2–3 chusty, które można było sprzedać za wiele większą sumę niż kosztowały w Ameryce - wspomina Kazimierz Dzielski. Podkreśla, że nie opłacało się przesyłać dolarów, bo one zawsze ginęły.
Choć „Batory” i jego nowocześniejszy następca „Stefan Batory” już nie istnieją, wspomnienia górali długo jeszcze będą żywe. - Tego nie da się tak łatwo opowiedzieć. To trzeba przeżyć - śmieje się pani Stefania.
Obecnie do Ameryki można popłynąć z portów europejskich ale cena za rejs jest kilkakrotnie wyższa niż podróż samolotem. - Teraz to już nie ma takiej otoczki wokół wyjazdu. Wszystko odbywa się po cichutku. Nikt nikogo nie wita, nie żegna. Samolot leci kilka godzin, a rejs trwał przecież wiele dni. Zanim dotarło się do domu bliskich z portu w Quebecu trzeba było jeszcze podróżować pociągiem - wspomina góral z Miętustwa.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.