Wspomnienia. Kiedy wyprawiali się za Wielką Wodę, żegnała ich cała wioska, ludzie modlili się. Powód? Podróż obfitowała w wiele przygód. – Sztorm trwał całą noc i następny dzień – wspomina góral z Miętustwa.
Zwykle rejs „Batorym”, który wypływał z gdyńskiego portu, trwał 11 dni. Andrzej Knapczyk z Miętustwa pamięta kilka szczegółów podróży do „Hameryki”, jak mawiają na Podhalu.
– Samo wyprawianie się na statek zajmowało sporo czasu. Żegnano nas, jakbyśmy mieli już nie wrócić. Ksiądz odprawiał Mszę w kościele. Chodziliśmy od domu do domu – wspomina góral.
Jeszcze przed wyjazdem zasięgnął informacji u Józka Miętusa z Czarnego Dunajca, jak przetrwać podróż. – Powiedział mi, żebym nie jadł wszystkiego, co dają, bo zaczną się problemy z brzuchem – śmieje się pan Andrzej.
Ech, te wieczory kapitańskie
W podróży pociągiem z Nowego Targu do Gdyni towarzyszyli mu najbliżsi. Już w porcie pasażerów bardzo hucznie żegnano. Była kapela góralska, nadbałtycki wiatr niósł w otchłań morską dźwięki regionalnych przyśpiewek.
SachinDaluja / CC 2.0
Nowy Jork
Statua Wolności
Od początku pan Andrzej wziął sobie do serca rady kolegi z Czarnego Dunajca. Nie jadł za dużo, ale byli i tacy, którzy wręcz się napychali. – Szybko zachorowali i leżeli w swoich kajutach. Marynarze przynosili im suchary i wodę. Ale mieli i swoje sposoby na szybkie wyzdrowienie: kilka kieliszków wódki z domieszką pieprzu – śmieje się Andrzej Knapczyk.
Stefania Dzielska z Czarnego Dunajca wylicza, że w ciągu dnia było 5 posiłków. Zawsze siedziało się przy tym samym stoliku. – Od razu wiedzieliśmy, kogo dopadła choroba morska, bo nie przychodził na posiłek. A na statku nie było aż tyle do roboty – opowiada.
Z koleżanką z kajuty codziennie chodziła na Msze św. Pamięta, że tamta była chyba profesorem. – Wybrałam górne łóżko, bo jej ciężko byłoby się tam „wystyrmać” – dodaje pani Stefania.
Inne pasażerki niemal codziennie latały do fryzjera, bo i on był na pokładzie. Powód? Wieczory kapitańskie, dancingi. – Jak się im któryś marynarz podobał, to tak się stroiły – śmieje się góralka.
– Nigdy wcześniej ani nigdy potem nie byłem na takim wieczorze. Piękna muzyka, orkiestra. I te stoły tak jedzeniem przystrojone. Po prostu oczy nam zbielały – mówi Andrzej Knapczyk.
Nie każdy mógł wejść na kapitański wieczór. Trzeba było mieć specjalnie zaproszenie. – Mój współpasażer miał jakieś wtyki u kapitana i załogi. Cały czas u nich przesiadywał – komentuje góral z Miętustwa.
Statek bardzo trzeszczał
Kiedy pewnego dnia w czasie rejsu Andrzej Knapczyk wyszedł na spacer na pokład statku (kolejna rada, jak się uchronić przed chorobą), zauważył, że marynarze zabezpieczają pokład, przywiązują linami niektóre przedmioty. Najgorsze było dopiero przed nim i przed innymi pasażerami. Rozpoczął się trening ratowniczy, jak najszybciej przejść do szalupy. Osoby, które spały na górnych łóżkach, miały przewiązać się specjalnymi pasami.
– Wydawało się, że jednak nic nie będzie. Poszliśmy spać, panowała dziwna cisza – wspominają pasażerowie. Niestety, pierwsza oznaka sztormu pojawiła się w momencie, kiedy w okna szalup zaczęła mocno uderzać woda. – Jak się budzę, to do dzisiaj pamiętam tamtą noc. Trwało to w nieskończoność. Wydawało się, że koniec z nami. Jeden z pasażerów, który 10 lat nie był do spowiedzi, poleciał prędko do księdza – wspomina pan Andrzej. Choć pani Stefania płynęła innym rejsem, też dobrze pamięta sztorm. – Wszędzie słyszałam modlitwy. Jedni odmawiali Różaniec, inni śpiewali godzinki. Były też wrzaski osób, które pospadały ze swoich łóżek, bo się nie zapięły – opowiada Stefania Dzielska.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.