Spektakl Neila LaBute „W mrocznym domu” na scenie Teatru Narodowego jest wstrząsającym obrazem niszczycielskiej siły deprawacji.
Od pierwszej do ostatniej chwili śledzimy w napięciu dramatyczne relacje dwóch braci i skrywaną dotąd toksyczną tajemnicę ich dzieciństwa.
Drew, notoryczny kłamca, posiadacz kancelarii prawnej i kochającej rodziny, i Terry, zarabiający na życie jako ochroniarz, uciekający od świata i ludzi. Ale gdy Drew znajdzie się w opałach po spowodowanym wypadku samochodowym, poprosi brata o złożenie zeznań, które uwolnią go od konsekwencji. Musi więc odkryć tajemnicę traumy, jaką przeżył w dzieciństwie, a która zaważyła na jego systemie emocjonalnym.
Molestowanie seksualne, przed którym jako dziecko nie mógł się bronić, czyni go w naszych oczach ofiarą. Ale nic tu nie jest ostateczne. Przed nami jeszcze tajemnica starszego brata.
Katowany przez ojca-sadystę, traktowany jak śmieć, wreszcie wtrącony do więzienia, ulega praktykom cynicznego dewianta, traktując je jako mniejsze zło. W rezultacie jeden i drugi musi sobie zadać pytanie, kim jest.
Wszystko jest w tej sztuce wieloznaczne, ale jedno nie ulega wątpliwości – zło wyrządzone dziecku jest nieodwracalne.
Grzegorz Małecki jako Terry daje koncert gry. Nie ustępuje mu Marcin Przybylski w roli Drewa. Dynamiczna Milena Suszyńska stara się z powodzeniem dorównać starszym kolegom.
Atuty tekstu i aktorów wykorzystała w pełni reżyser Grażyna Kania.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.