Według najnowszych danych Kanadyjczycy używają w swoich domach łącznie ponad dwustu języków. Na jedenastym miejscu jest język polski.
Kanadyjski urząd statystyczny (Statistics Canada) opublikował w ostatnich dniach dane z ubiegłorocznego spisu powszechnego, z których wynika, że 34 miliony Kanadyjczyków używają na co dzień ponad dwustu języków. Z tego ponad 19 mln (58 proc.) mówi w domu po angielsku, ponad 6 mln (11,5 proc.) - po francusku, czyli jednym z dwóch oficjalnych języków Kanady. Rośnie grupa osób, które w domu dodatkowo używają innego języka poza jednym z dwóch oficjalnych - to prawie 13 proc. Jest też grupa mieszkańców, stanowiących 6,5 proc. ludności, którzy w domu używają wyłącznie swojego języka.
Ten drugi język w domu, poza oficjalnymi, to obecnie najczęściej punjabi (pendżabski), języki chińskie, hiszpański, tagalog (język Filipińczyków), arabski, włoski, urdu i niemiecki.
Dość często w użyciu są języki słowiańskie - przede wszystkim polski, rosyjski i ukraiński. Polskiego używa, jak wynika z danych StatsCan 201 tys osób, rosyjskiego - 170 tys., ukraińskiego - 120 tys. Dla porównania - po niemiecku mówi w domu 430 tys. osób, punjabi - 460 tys., a różnymi odmianami chińskiego, nie tylko w wersji mandaryńskiej czy kantońskiej - prawie 1,1 mln osób. W tabeli StatsCan polski jest na 11. miejscu.
Imigranci w Kanadzie osiedlają się w większości (90 proc.) w dużych miastach. W efekcie np. w GTA, czyli Toronto i sąsiednich miastach, jedna trzecia mieszkańców w domu mówi częściej w innym języku niż oficjalne. Czasem stwarza to kłopoty, ale dla osób chcących uczyć się języków to dobra okazja doskonalenia swoich umiejętności językowych.
W Toronto funkcjonują różne zamknięte grupy, które łączy język i inne zainteresowania. Są też grupy otwarte, wykorzystujące wielokulturowość miasta. Do najaktywniejszych należą miłośnicy francuskiego, spotykający się co piątek w jednym z barów w centrum miasta. Zasada tych spotkań jest prosta - wystarczy przyjść, znaleźć stoliki zarezerwowane dla frankofonów, przedstawić się za pierwszym razem, zamówić choćby kawę i można rozmawiać. Przy stole znaleźć się można z mieszkańcem Quebecu, rodowitym Francuzem, imigrantką z Rosji i wybierającym się do Francji Wenezuelczykiem. Znajomy korespondentki PAP ostrzega wprawdzie żartobliwie, że każdy z francuskim akcentem z Francji (czy też raczej, zgodnie z francuskim określeniem - mówiący bez akcentu), będzie uważany za burżuja, ale przy stole frankofońskim takie polityczne podziały nie istnieją.
Podobnie działa istniejąca od ponad dwóch lat Toronto Babel, "torontońska międzynarodowa giełda języków", grupa licząca już ponad 3 tys. członków. Przykład powędrował też do innych miast: Ottawy i Kitchener-Waterloo. W Toronto siedzibą "giełdy" jest również jeden z barów. Wystarczy przedstawić się organizatorom, powiedzieć, w jakim języku chce się rozmawiać i trafia się do osób, które mogą pomóc w konwersacji. Ponieważ grupa działa na zasadzie wzajemnej pomocy, samemu również można być nauczycielem. Wśród oferowanych języków jest zresztą także polski. Również w "Rivoli", gdzie we wtorki spotykają się członkowie grupy, płaci się wyłącznie za to, co zamówiło się do jedzenia czy picia.
Wielojęzyczność największego kanadyjskiego miasta słychać też w niejęzykowych grupach znajomych. W znanej korespondentce PAP grupie ćwiczącej tai chi, choć wszyscy mówią po angielsku, to jednak dla żartu korzysta się z języków macierzystych uczniów, tworząc mieszankę angielsko-francusko-hiszpańsko-grecko-japońsko-polsko-mandaryńsko-kantońską. Jak mówi jeden z instruktorów, nie jest to nadzwyczajny zestaw w wielokulturowym Toronto.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...