"Teatr potrafił Maćka trzymać przy życiu i ostatecznie przyczynić się do jego rezygnacji z życia. Był dla niego niewątpliwie najważniejszy" - pisze Agnieszka Kowalska, żona zmarłego w 2010 r. aktora Macieja Kozłowskiego w książce "Czas na mnie..." .
Wspomnienia Agnieszki Kowalskiej ukazały się właśnie na rynku wydawniczym. Maciej Kozłowski zmarł w maju 2010 roku. Przez kilka lat walczył z wirusowym zapaleniem wątroby typu C.
Był aktorem teatralnym i filmowym. Od 1997 r. związany był z Teatrem Narodowym w Warszawie. Publiczność oglądała go na narodowej scenie m.in. w rolach generała Józefa Chłopickiego w "Nocy listopadowej", Kata w "Dialogus de Passione", Wojtka w "Weselu", Izaaka Widmowera w "Kurce wodnej", Don Juana w "Wiele hałasu o nic". Publiczność filmowa zna Kozłowskiego z m.in. "Miasta prywatnego", "Psów", "Krolla", "Kilera". Znany był także z głośnych ekranizacji polskiej literatury. Wcielił się w Krzywonosa w "Ogniem i mieczem" Jerzego Hoffmana, Gwida w "Wiedźminie" Marka Brodzkiego i w Smerdę, dowódcę wojsk Popiela w "Starej Baśni" Hoffmana.
Zwykle nie dostawał głównych ról i nie grał tego, co chciałby zagrać. "Zawsze mówił, że aktorstwo to zawód, który łamie kręgosłupy" - pisze Kowalska. Obsadzano go najczęściej w tej samej roli: typa spod ciemnej gwiazdy, który miał do dyspozycji pięć minut i cztery zdania. Dlatego Kozłowski powtarzał nieustannie: "Nie mam żalu do siebie za brak talentu, mam żal do reżyserów za brak wyobraźni".
"Oczywiście nie jest łatwo być przez dwie godziny na ekranie i nie zanudzić szanownej publiczności. Ale być tam tylko dwie minuty i skupić na sobie uwagę jest chyba równie trudno" - pisze Kowalska. I dodaje, że Kozłowski miewał wejścia tak krótkie, że mógł powiedzieć tylko jedno słowo, a jednak potrafił z tego słowa zrobić kultową scenę. "Tak się stało w +Ajlawju+, a to słowo w dodatku nie nadaje się do przytoczenia" - zauważa.
"To jednak teatr potrafił Kozłowskiego trzymać przy życiu i ostatecznie przyczynić się do jego rezygnacji z życia. Była dla niego niewątpliwie najważniejszy. Obawiał się być przez 20 minut na imprezie, z której nie mógł wyjść niezauważony (...), ale nigdy się nie bał wyjść i zagrać przy pełnej widowni, bo - jak twierdził - na scenie takie przygody się nie zdarzają. Niestety kiedy wracał do domu, jego organizm zupełnie się rozsypywał po takiej mobilizacji. +Ciało nie jest człowiekiem. Jest instrumentem człowieka+ - tak zawsze mówił i grał dalej. Aż do wyczerpania baterii" - wspomina.
Ulubionym spektaklem Kozłowskiego był "Merlin" - przeszedł z nim całą historię swojej choroby; nie lubił "Ryszarda II" do tego stopnia, że na kilka dni przed wyznaczonym spektaklem chodził chmurny.
"Teatr jest dla aktora tym samym, czym kościół dla księdza. Miejscem pracy i świątynią zarazem. Po teatrze krążą aktorzy i duchy. Także duchy poprzednich aktorów. W teatrze nie wolno gwizdać. Obecność na spektaklu i próbie jest święta. Lepiej z tym nie konkurować. Przez cały czas choroby Maciek odwołał tylko jedno przedstawienie. W swoim odczuciu poniósł klęskę" - pisze Kowalska.
Agnieszka Kowalska z wykształcenia jest malarską z zawodu - portrecistką. Książka "Czas na mnie..." ukazała się nakładem Wydawnictwa Czerwone i Czarne.
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.