Autor sztuki "Jesienne manewry" Peter Coke z powodzeniem próbuje przekonać widzów, że młodość nie ma metryki.
Kiedy wiosna, ociągając się, wreszcie nadeszła, teatry postanowiły widzom zrekompensować długie oczekiwanie i zaserwować repertuar pełen ciepła i uśmiechu. Słowem, mamy w Warszawie wysyp komedii. Niech więc nie zmyli Państwa tytuł ostatniej premiery w Teatrze Syrena „Jesienne manewry”, bo w istocie bohaterki tego spektaklu wkroczyły w jesień życia, ale jak w znanej piosence, w ich sercach ciągle maj.
Autor sztuki Peter Coke próbuje nas z powodzeniem przekonać, że młodość nie ma metryki. Gdy więc na scenie pojawią się Barbara Krafftówna, Krystyna Tkacz, Irena Kownas, Zofia Czerwińska, już wiemy, że zapowiada się szampańska zabawa. Zwłaszcza że owe dzielne staruszki postanawiają metodami „gangsterskimi” stawić czoła bezwzględnym prawom kapitalizmu, który pozbawia je środków do życia, a najbliższych przyjaciół – domu.
Ale że czuwa nad nimi Opatrzność, ich śmiałe, ale nieco infantylne plany, biorą w łeb i sympatyczne starsze panie nie trafiają do więzienia. Wyrafinowane podstępy, ściślej: oszustwa, wprawdzie nie przynoszą spodziewanych zysków, ale cementują ich przyjaźń.
Barbara Krafftówna z każdą następną rolą jest coraz bardziej czarująca, pozostałe bohaterki mogłyby dawać młodym lekcje temperamentu. Może przydałyby się reżyserskie nożyczki, bo sztuka ma dłużyzny – opowiadanie o szalonych planach jest mniej ciekawe niż ich sceniczna realizacja, ale wszystko rekompensuje doskonałe aktorstwo.
Dyskretna muzyka Jerzego Wasowskiego w opracowaniu Czesława Majewskiego stanowi znakomity cudzysłów do tej purnonsensowej, zwariowanej komedii.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.