Na szachownicy losu, który gra z naszymi bohaterami, a może to bohaterowie grają z nim, wszystko się może zdarzyć.
Co by było, gdyby… O przypadku w naszym życiu, który tak naprawdę nie jest przypadkiem, o wyborach, które prowadzą nie tam, gdzie chcielibyśmy się znaleźć, o spotkaniach, które niczego nie obiecują, o nieracjonalnych rozstaniach, wreszcie o losie, co nas osacza niezależnie od układanek, które przestawiamy jak klocki Lego. O tym pokrótce jest sztuka „Konstelacje” Nicka Payne’a wystawiona w Teatrze Polonia. Historia miłości Marianny i Rolanda, a może tak naprawdę dwojga innych ludzi, których przeznaczenie zetknęło podczas grilla u przyjaciół. A może nawet nie przyjaciół, bo przecież Mary znalazła się tam przypadkiem.
Są różni, ale coś między nimi iskrzy. Ona zajmuje się fizyką kwantową, on pszczelarstwem. Nagle okazuje się, że muszą ze sobą być. Po prostu muszą. Da capo al fine… W tej układance nikt nie chce odsłonić się zanadto, odkryć słabych stron, ale i atutów. Lęk przed słabością, ale i przed dominacją. Wszystko więc toczy się w lekkiej mgiełce niedomówień, wysublimowanego żartu, który pozwala się w każdej chwili wycofać. Sztuka Payne’a jest zabawna i atrakcyjna formalnie, nic więc dziwnego, że teatry na West Endzie grają ją kompletami. Ale czy te układanki to największy atut spektaklu? Tematem roli przypadku w życiu człowieka zajmowało się wielu autorów sztuk i filmów. Wystarczy wymienić „Biografię” Frischa czy „Przypadek” Kieślowskiego.
Myślę, że przedstawienie zaskakuje finezją przede wszystkim za sprawą znakomitej gry aktorów. Maria Seweryn i Grzegorz Małecki bawią się odmienianiem swoich lub cudzych losów, pisząc niejako własne scenariusze. Grzegorz Małecki to bodaj najzdolniejszy aktor swego pokolenia, Maria Seweryn z roli na rolę dojrzalsza, a wszystko pod batutą utalentowanego reżysera Adama Sajnuka.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.