W Sromowcach Niżnych albo się pracuje albo próżnuje… Jest jednak trzeci sposób przeżywania czasu pod Trzema Koronami. To modlitwa, która trwa tutaj co najmniej od 500 lat.
Wszyscy, którzy płynęli przełomem Dunajca, powinni zapamiętać sromowski kościół, który wznosi się niedaleko brzegu rzeki na tle najsławniejszego szczytu Pienin. Wieża świątyni nawiązuje stylistyką do wapiennych skał. Nie jest to jednak jedyny kościół w Sromowcach Niżnych. Obok nowego stoi sobie pokornie stary drewniany kościółek. Nowy obchodzi w tym roku 25-lecie istnienia, stary… 500-lecie.
Nie do skansenu
Życie liturgiczne i religijne związało się w Sromowcach z nowym kościołem w 1986 roku, kiedy to odprawiono w nim pierwszą Mszę św. – Pasterkę. Wcześniej pożegnano się ze starą świątynią ostatnią Eucharystią roratnią. Zamilkł dzwon na małej wieżyczce, a najcenniejsze sprzęty, w tym gotycki tryptyk z figurą Matki Bożej, dwa skrzydła z innych ołtarzy i chrzcielnicę wykonaną z jednego pnia, przeniesiono do nowego kościoła. Stary zamknięto. – Kilka lat temu dowiedzieliśmy się z artykułu w „Gazecie Krakowskiej”, że nasz stary kościółek ma być przeniesiony do skansenu w Zubrzycy. Jak to? – pomyśleliśmy.
Nasz kościół, w którym się modliliśmy tyle wieków? Zawiązał się szybko komitet ratowania świątyni nie tylko przed wywiezieniem, lecz także dla jej remontu. Komitet zwrócił się do księdza proboszcza, zostało zwołane zebranie wiejskie, na którym poparci przez różne autorytety zyskaliśmy zgodę ludzi, żeby ratować kościół – opowiada Alicja Kunerska. W starszych obudziła się pamięć, bo młodzi związali się już z nowym kościołem. Mimo to nie pozwolono, żeby miejsce, gdzie tyle pokoleń zostało ochrzczonych, gdzie ludzie brali śluby i gdzie żegnano najbliższych zmarłych, znikło z mapy Sromowiec na zawsze.
– Z pomocą Jarosława Adamowicza z ASP w Krakowie uzyskaliśmy dotację z Ministerstwa Kultury i od marszałka Małopolski. Mieliśmy też wsparcie parafian. Naprawiliśmy więc dach, daliśmy nowy gont, zmieniliśmy deski zewnętrznego szalunku. W sumie ponad 600 tys. zł wydaliśmy na ratowanie starego kościoła – mówi ks. proboszcz Marek Kądzielawa. Pięćsetletnia świątynia pozostała w Sromowcach.
Modrzewiowa dusza
Niewielki drewniany kościółek z wieżą ma tylko jedną nawę. Trójbocznie zamknięte prezbiterium znajduje się na wschodzie, więc świątynia – starym dobrym zwyczajem – jest zorientowana. Od północy „doklejono” w XIX wieku małą zakrystię. Przez wejście na jej strych widać belkę łączącą XIX wiek z XVI.
– Najchętniej chcieliby tam wejść studenci historii sztuki czy architektury, naukowcy, bo tu widać duszę starego kościoła, czyli modrzewiowe bale złączone na zrąb bez żadnych gwoździ. Bale mają z 600 lat. To jest, proszę popatrzeć, drewno, nie kamień, a tyle wieków trwa i nie psuje się – podkreśla Alicja Kunerska.
Tajemnica architektury kościoła to jednak atrakcja dla specjalistów. „Zwykłych” ludzi nie zachwyci. Nie ma ich czym porwać także wnętrze świątyni. Jest pozbawione malowideł, w przeciwieństwie do niedalekiego sąsiada w Dębnie Podhalańskim. Proste, skromne, ubogie. – Bo tu żyli ludzie ubodzy. Skąd mieli mieć na bogactwo wyposażenia? Choć trzeba przyznać, że z tego, co mieli, potrafili utrzymać świątynię i ją wyposażyć. Mieliśmy tu przecież, przed przeniesieniem do nowego kościoła, bardzo piękne i cenne przedmioty kultu. Po tym, że ten kościół stoi i trwa, widać głębokie przywiązanie sromowian do Boga, ich wiarę i troskę – mówi ks. Kądzielawa.
Stary dzwon
Patronką starego kościoła jest św. Katarzyna Aleksandryjska. Raz w roku ku jej czci jest tu odprawiana Msza św.
– Pierwsi na Mszy są najstarsi, bo najbardziej przywiązani. Wzywa ich na modlitwę dźwięk dzwonu, który przez cały rok milczy. Milczał też przez 25 lat, bo tyle czasu nie było w kościele żadnych nabożeństw. Jedna pani mi mówiła: „Jak pierwszy raz usłyszałam ten dzwon, nie mogłam sobie przypomnieć jego dźwięku, a przecież był mi znany”. Na tę Mszę św. „odpustową” przychodzą nawet sąsiedzi zza Dunajca. Teraz im łatwiej, bo jest kładka, ale wiem z opowieści, że na dawnych odpustach Słowaków nie brakowało, podobnie i my chodziliśmy do nich w modlitewne odwiedziny – opowiada Alicja Kunerska.
Jedno nabożeństwo i kościół zamknięty na cały rok? – Nie, wpadliśmy na pomysł, żeby tu stworzyć galerię prac artystycznych sromowian i innych artystów zrzeszonych w Stowarzyszeniu Artystów Pienińskich. Córka znanego rzeźbiarza, pochodzącego stąd, Władysława Borzęckiego wypożyczyła nam 50 rzeźb swego ojca i one stanowią trzon wystawy – mówi proboszcz. W oczy rzucają się piękne popiersia Madonn Borzęckiego, a jedna z nich ma na głowie diadem z Trzech Koron. Ciekawa jest również rzeźba „Anioł Polski” z kajdanami na skrzydłach, które jednak można zdjąć.
– Mamy tu również rzeźby innych sromowian, na uwagę zasługują prace Władysława Antolca, a szczególnie wielki biały orzeł. Na jego sercu umieszczono obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Służy do dziś jako feretron na procesje. Orzeł powstał w 1956 roku jako wotum za uwolnienie z więzienia prymasa Wyszyńskiego oraz dziewięciu sromowian, więźniów politycznych. Niektórzy z nich mieli nawet wyroki śmierci, zamienione później na 15 lat więzienia. W 56 wyszli, bo była amnestia, ale ich rodziny poczytały to za cud. Stąd ten orzeł, który nigdy korony nie zdjął – opowiada pani Alicja. Polski z ducha feretron był noszony w procesjach, co wzbudziło zainteresowanie UB. – Raz przyjechało ich kilkunastu z Krakowa. Ale jak zobaczyli z 200 flisaków obok orła na procesji, to zaraz się zabrali z powrotem – dodaje pani Alicja. Przywilej noszenia tego feretronu flisacy mają do dziś.
Święty kąt
W starym kościele warto zajrzeć też do północnego kąta, gdzie urządzono namiastkę izby regionalnej. Pani Alicja pokazuje mi odświętne stroje sromowian, góralskie portki i koszule, kamizelki z haftowanymi trzema różami, które tylko tutejsi mieszkańcy noszą na plecach, z nieodłącznym symbolem dziewięćsiła i endemicznym szlaczkiem na brzegach ubrań.
– Proszę spojrzeć, jakie te stroje mają małe rozmiary, tak jakby w Sromowcach dawniej nikt nie był najedzony do syta – pokazuje pani Alicja. Prócz strojów jest tu przechowywany sztandar flisaków sprzed wojny z wizerunkiem św. Krzysztofa, patrona. – Święty Krzysztofie, ty nasz patronie. Kieruj naszymi łodziami i rodzinami – zaintonował towarzyszący nam ks. proboszcz. Ale najważniejszym elementem „izby” jest tak zwany święty kąt. Znajdował się zawsze naprzeciw wejścia, w każdej chałupie. Był tam ołtarzyk, na ścianie święte obrazy. Na stoliku modlitewnik…
– W naszym świętym kącie mamy Madonnę indiańską, którą przywieźli wnukowie sromowian zza wielkiej wody – pokazuje figurkę Maryi pani Alicja. Stary kościół jest otwarty od kwietnia do końca września od 9 do 18. Wtedy też można liczyć na oprowadzenie i wprowadzenie w pięćsetletnią przeszłość i teraźniejszość Sromowiec, w sferę góralskiej duszy.
Dusza śpiewa
A jej oryginalną cechą w Sromowcach Niżnych, na tle sąsiadów, jest chęć do śpiewania. – Jak ojciec flisak ze Sromowiec Wyżnych czeka z synem na turystów przy przystani, to w wolnym czasie instruuje go, jak ma dobrze zorać pole. A jak ojciec flisak ze Sromowiec Niżnych wprowadza syna do zawodu, to w wolnym czasie o poranku uczy go, jak ma szeroko otwierać buzię, żeby go było słychać – śmieje się pani Alicja. W Sromowcach chyba nie ma domu, w którym by nie było flisaka, choć zostać nim trudno, bo jak sami flisacy żartują ojciec i dziadek muszą być kawalerami…
Ludzie w Sromowcach albo pracują albo próżnują, ale i próżnowanie potrafią zamienić w piękno. – W co drugim domu jest ktoś, kto rzeźbi, maluje lub haftuje. A jeśli nie, to na pewno śpiewa – dodaje pani Alicja. Było nawet tak, że w 1946 lub 1947 roku przyjechała do Sromowiec Mira Zimińska-Sygietyńska z mężem, żeby przesłuchać sromowskich dziecięcych śpiewaków. I znaleźli kandydatów. Ale w tych czasach było niemożliwe, żeby dziecko bez opieki rodziców opuściło dom. – Żyją jeszcze do dziś ci, którzy z powodzeniem śpiewaliby w „Mazowszu”. Ludzie nadal pięknie śpiewają, mamy chór parafialno-flisacki. Chłopy, jak zaśpiewają, to aż witraże drżą – mówi ks. Kądzielawa.
Boża emerytura
A jest ich niemało w nowej świątyni, która obchodzi 25 lat. Zbudowana wspólnym wysiłkiem parafian, z pomocą sąsiadów w duchu góralskiej solidarności. Pracowali na budowie także fachowcy, którzy wznosili niedaleką zaporę. Przychodzili do roboty popołudniami i robili nawet do 22.00.
– Ówczesny proboszcz. ks. prał. Jakubczyk poszedł ich raz zaprosić na kolację, nie wiedział, że usunięto jakieś zabezpieczenia. Spadł i złamał nogę – mówi pani Alicja. Nieszczęśliwy wypadek tak zdopingował parafian, że jeszcze szybciej budowali swój nowy kościół. W centrum ołtarza gotycki tryptyk ze starej świątyni, obok XVII-wieczny obraz św. Katarzyny, patronki. Po lewej figura bł. Jana Pawła II, po prawej niewielka rzeźba Pięknej Madonny z Torunia.
– Podarował ją nam pan Plewa pochodzący ze Sromowiec, a mieszkający w Toruniu. Ufundował do kościoła wiele rzeczy, jak chociażby witraże, dzwony, materiał na ogrodzenie, a nawet na drogę asfaltową, a ostatnio, na jubileusz, kamienną figurę św. Kingi – wymienia tylko niektóre dary ks. proboszcz. Tysięczna parafia żyje w grupach Róż Różańcowych, Caritas, Akcji Katolickiej, chórze, w licznej gromadzie ministrantów i lektorów, dziewcząt z DSM…
Na sezon turystyczny liczba „parafian” wzrasta nawet o 100 procent, teraz jeszcze bardziej, kiedy kładka łączy dwa brzegi Dunajca. Sromowce mają przyszłość? – Ludzie tu chętnie wracają, właściwie to nie mamy Polonii, bo nawet pracujący w Europie budują tu swoje domy, to pewno osiądą na ojcowiźnie – mówi pani Alicja, która opiekuje się galerią w starym kościele. – Sromowce Niżne to był koniec świata, ale za to piękny, nazywany perłą Pienin. A Pan Bóg stworzył Pieniny po to, żeby kiedyś przyjść tu na emeryturę. Więc ja mówię, że nasza parafia jest początkiem świata – śmieje się ks. proboszcz.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.