Jest to kolejny teatr, którego kierownictwo oddaje berło młodym. I spisują się świetnie.
Wszystko wskazuje na to, że słowo „karnawał” zniknie na tyle z powszechnego obiegu, że młodzieży będzie trzeba tłumaczyć jego znaczenie. A przecież pamiętam, że nie tak dawno moi rodzice przyjeżdżali do Warszawy na wielkie karnawałowe bale i zabierali mnie ze sobą. A dziś?
Taki karnawałowy wieczór oferuje nam Teatr Rampa, proponując musical „MusicaLove”. Jest to kolejny teatr, którego kierownictwo oddaje berło młodym. I spisują się świetnie.
Pomysł zadziwiająco prosty. Podobnie jak scenariusz, choć trudno o takim mówić. Spoiwem spektaklu są bowiem muzyczne hity najbardziej znanych musicali świata, a tematem owych przebojów odwiecznie opiewana miłość.
Miłość spełniona i miłość nieszczęśliwa. Euforia rodzącego się uczucia i rozpacz, gdy się kończy. A owe szlagiery – partie Evy Peron z „Evity”, Marii z „West Side Story”, Normy Desmond z „Bulwaru Zachodzącego Słońca” – śpiewają bez kompleksów wykształcone wokalistki, choć nie do końca znane szerszej publiczności. Śpiewają porywająco i dynamicznie przeboje Andrew Lloyda Webera, Leonarda Bernsteina, Eltona Johna.
Reżyser (a jednocześnie wokalista) Jakub Wocial, kierownik muzyczny Tomasz Filipczak, zespół tancerzy i piosenkarzy przeżywają swój sukces, ciesząc się jak dzieci. Powodzenie spektaklu przeszło ich oczekiwania.
Przestrzegam jednak publiczność, by wybierała dalsze rzędy. Ogłuszająca muzyka – sprawa zapewne nieokiełznanego temperamentu wykonawców – to jedyne zastrzeżenie, jakie mam. Przydałyby się chwile „wytchnienia”, intymności, bo przecież miłość bywa też wyrażana szeptem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...