Oglądając spektakl „Ich czworo”, spróbujmy się zastanowić, czy obłuda relacji rodzinnych nie wkradła się niepostrzeżenie także do naszych domów.
O sztuce „Ich czworo”, granej w teatrze Polonia, można powiedzieć, że to „samo życie”. Obłuda relacji rodzinnych, z którą tak zaciekle walczyła Zapolska, wkradła się też do naszych domów. Głupota zaś często niszczy więzi międzyludzkie. Ile mamy takich przykładów? Wystarczy się rozejrzeć wokoło albo przez chwilę pooglądać telewizję.
Realizm sztuk Zapolskiej miesza się z humorem. Tylko że rzeczy zbyt często oglądane przestają śmieszyć.
Reżyser spektaklu wychodzi przed kurtynę, by usprawiedliwić bohaterów. – Będziecie się państwo śmiać, ale ci, których za chwilę obejrzymy, nie są ani lepsi, ani gorsi od większości z nas – mówi Jerzy Stuhr.
Oto Wigilia. Na próżno jednak szukać świątecznego nastroju. Zamiast niego jest litania pretensji. To nie jest zwykła pyskówka. Raczej demonstracja nienawiści. Intryga jak to u Zapolskiej: on, ona i ten trzeci – bezrefleksyjny pieszczoch dam.
Stuhr miał rację, czego dowiodły brawa na zakończenie sztuki. Trudno jednak było nie usłyszeć w tych oklaskach sarkastycznej myśli Mikołaja Gogola: „Z kogo się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie”.
W obsadzie Sonia Bohosiewicz jako żona, Iza Kuna jako podszyta sprytem szwaczka. O żadnej z tych postaci nie można powiedzieć, że jest wybitna. Stłamszony mąż (grany przez Stuhra) też taki nie jest. Aktorzy grają zgodnie z tradycją XIX-wiecznego teatru. Może jedynie Tomasz Kot jako Fedycki znalazł na swoją rolę zabawną formułę.
Zapolska opatruje swoje sztuki podtytułem„tragifarsa kołtuńska”. O tym, że każda z tych sytuacji jest podszyta tragizmem, autorka zdaje się wiedzieć bardzo dobrze. My natomiast ze zdziwieniem zauważamy, jak wiele w nas jest z kołtuna. I jak łatwo nami manipulować. Prym wiodą w tym zwłaszcza elektroniczne media, które pozwalają nam czuć się nowoczesnymi.
W czym jednak ta nowoczesność się przejawia? Za bardzo nie wiadomo. Może w tej elokwencji, z jaką dyskutujemy o gender, aborcji czy eutanazji. Każda Dulska ma na ten temat swoje zdanie.
Czy jest ono takie do końca własne? To można kwestionować. Dlatego śmiech widzów podczas tego spektaklu i po jego zakończeniu trudno nazwać zwykłym humorem. On zaczyna niepokoić. Jeśli tylko zastanowimy się przez chwilę, z kogo tak naprawdę się śmiejemy.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.