Od prawie 15 lat można ich spotkać na scenie, w kościele i na ulicach. Ich przedstawienia są ważnymi wydarzeniami. Tym razem sięgnęli do Biblii, a na scenie stanęli niemal sami mężczyźni.
Wydawało się, że dla doświadczonego zespołu teatralnego nie ma już nowych wyzwań, a jednak misterium „Oto Człowiek” takim było.
– Do scenariusza opartego na „Jezusie z Nazaretu” Romana Brandstaettera i fragmentach Pisma Świętego potrzebowałyśmy na scenie ponad 40 mężczyzn. W niedużym środowisku niełatwe zadanie, więc apelowałyśmy, do kogo się dało – przyznają prowadzące „Effathę” Dorota Salachna i Ewa Matlak.
Odzew przerósł najśmielsze oczekiwania. – Panowie nie zawiedli! Bardzo ucieszyła nas obecność tych, którzy już kiedyś z nami występowali i znów chcieli zagrać. Obok siebie stanęli całkiem młodzi aktorzy i ci w starszym wieku – dodają. Dodatkowym wyzwaniem stało się to, że musieli zagrać uczestników spisku przeciwko Jezusowi.
– To nie jest łatwe, ale daje do myślenia – mówili zgodnie odtwórcy zgromadzenia Sanhedrynu. I razem z aktorami grającymi apostołów pokazali ostatnie dni ziemskiego życia Jezusa, sąd nad Nim…
W przygotowania zaangażował się ks. Zygmunt Mizia. Jak zawsze Zofia Ciurla czuwała nad pięknymi dekoracjami. I jak zawsze nie brakowało pomocników, gotowych pomóc, uszyć kostiumy. I choć nie było wątpliwości, że kobiety na scenie są potrzebne, tym razem męska większość uniosła z powodzeniem ciężar sztuki prezentowanej przy pełnej widowni.
– To, że mnóstwo ludzi nam pomaga, a także ogląda przedstawienie, cieszy i dopinguje – mówi Dorota Salachna. Dlatego „Effatha” już przygotowała kolejną sztukę, tym razem dla dzieci, i szykuje następną…
Razem na scenie
Grzegorz Dratnal, leśnik: – Rola Annasza to mój debiut sceniczny. Dała mi dużo satysfakcji, bo poprzez poświęcony czas i zaangażowanie mogłem służyć innym. Misterium to też możliwość udziału w tajemnicy Bożego planu i szansa, by zachęcić ludzi do refleksji.
Tomasz Łabaj, uczeń liceum: – Gram od kilku lat, ale Kajfasz to moja najtrudniejsza rola. Tekstu było sporo, no i nie jest łatwo zagrać kogoś, kto skazał Pana Jezusa na śmierć. Ale kiedy ludzie na ulicy dziękują, wiem, że warto było. Nie tylko wystąpić, ale samemu to przemyśleć.
Szymon Hulbój technik farmacji: – Zagrać Pana Jezusa to wielkie zadanie i stres. Trzeba wiele czasu poświęcić na przygotowanie, by u widzów wywołać przeżycia i skłonić do zastanowienia się nad życiem. To wielka odpowiedzialność, więc daliśmy z siebie wszystko.
Franciszek Dziasek, kolejarz: – Było mi dane znaleźć się w Ziemi Świętej i chodzić śladami Pana Jezusa. Tym razem zagrałem św. Piotra, więc musiałem się Jezusa wyprzeć. To było dla mnie trudne, ale musieliśmy przypomnieć, jak to było – by każdy zadał sobie pytanie, czy sam się nie wypiera…
Kazimierz Hula uczeń liceum: – Ciężko chrześcijaninowi być Piłatem nawet tylko na scenie. Trzeba stanąć wobec wyroku śmierci. Staram się traktować poważnie każde przedstawienie, więc sam wciąż na nowo to przeżywam.
Sebastian Zoń, student: – W zespole jestem od 10 lat. Zagrałem, bo ludzie dziś potrzebują zobaczyć obraz, by lepiej coś przeżyć. My sami, kiedy założymy stroje, popatrzymy z bliska na Jezusa, czujemy głębiej…
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.