Kto wie, czy ten nakręcony w 1960 roku obraz, nie jest najbardziej baśniowym ze wszystkich filmów biblijnych, jakie powstały w ramach tego specyficznego gatunku.
Film wyprodukowano w Italii i może być on dowodem na to, że Włosi rzeczywiście byli mistrzami, gdy idzie o filmy spod znaku miecza i sandałów. Zwykle, gdy mowa o tym podgatunku kina kostiumowego, wspomina się o hollywoodzkiej „Kleoparze”, „Ben Hurze”, czy „Dziesięciorgu przykazań”, ale prawda jest taka, że przez dekady (zwłaszcza w początkach kina), najbardziej spektakularne produkcje tego typu tworzono właśnie na Półwyspie Apenińskim.
„Dawid i Goliat” zdumiewa i zachwyca scenograficznym rozmachem, muzycznym komentarzem i wielością konwencji po jakie sięgnęli jego twórcy. Połączenie Biblii z horrorem, romansem, baśnią i kinem batalistycznym, to coś, co w kinematografii nie zdarza się zbyt często. Tu się zdarzyło i co ciekawe… wyszło świetnie. Choć oczywiście wymaga od widzów, swoistej zgody na tego typu zabiegi. Świadomości, że oglądamy na ekranie raczej spektakularne widowisko, a nie wierną ekranizację wątków ze Starego Testamentu.
O czym jest ten film? Ano o tym, że w królestwie Saula źle się dzieje. Monarcha po wszystkich popełnionych grzechach i błędach nie potrafi się podnieść. Niczym szekspirowski bohater tragiczny, snuje się po pałacowych korytarzach, popadając w coraz większe szaleństwo, a że na ekranie w tej roli oglądamy samego Orsona Wellesa, mamy szansę zobaczyć prawdziwy spektakl. Popis gry aktorskiej.
Psychiczne problemy pierwszego króla Izraela to jednak nie wszystko. Jego ziemi zagraża bowiem armia Filistynów wraz z którą nadciąga olbrzymi, demoniczny Goliat, natomiast Merab (córka Saula) wdaje się w romans z Abnerem (dowódcą jego wojsk) i wspólnie zaczynają spiskować, jak zrzucić z tronu starego króla i zagarnąć władzę dla siebie.
Merab bardziej niż postać biblijną przypomina tu jakąś komiksową, upiorną, zawsze ubraną na czarno wampirzycę. Goliat zaś jest swego rodzaju skrzyżowaniem Golema z którymś z tolkienowskich krasnoludów. Żyje na odludziu, w podziemnej jaskini, ukrytej wśród skalistych gór, a gdy wreszcie opuszcza miejsce swojego odosobnienia, zaczyna siać grozę.
Sytuacja zdaje się być beznadziejna, ale wtedy zjawia się on - Dawid-wybawca, który przybywa do Jerozolimy z… Arkadii. Bo też jak inaczej nazwać to, co oglądamy na ekranie? Pasterski żywot Dawida to jedna wielka idylla. Sielanka. Wieczna szczęśliwość i beztroska.
Zresztą podobnie będzie, gdy znajdzie się na dworze Saula. Wszystkie te romantyczne „sceny ogrodowe” z zakochaną w nim bez pamięci Mikal, która - w przeciwieństwie do swej siostry Merab - zawsze odziana jest w białe szaty...
Jak to baśniach bywa, olbrzym zostanie pokonany, armia najeźdźców rozgromiona, a zła siostra przykładnie ukarana. Pastuszek zaś dostanie za żonę córkę króla i będą żyć długo i szczęśliwie.
Film to uroczy i bardzo krzepiący, ale… po seansie radzę jednak sięgnąć po Pierwszą i Drugą Księgę Samuela. Koniecznie!
***
Tekst z cyklu ABC filmu biblijnego