Pudła i pojemniczki. Na każdej półce kartki i deski. W kubkach pędzle, gdzieniegdzie stoją pigmenty. Są też jajka i białe wino do przygotowania tempery. Ale nawet taki arsenał bez słowa Bożego jest bezużyteczny.
Bo ikona nie powstaje tylko z linii, światła, cienia i koloru. Rzemiosło jest ważne, ale nie ważniejsze niż modlitwa. Dopiero rozmowa z Bogiem umożliwia ikonopisowi skończenie dzieła, które nie będzie „puste”.
bliżej z głowy do ręki
Ewa Sielicka powoli przygotowuje się do lekcji. Do sali wchodzi Zuzia. – Proszę pani, co będziemy dzisiaj robić? – pyta uczennica. – Obejrzymy film – odpowiada pani Ewa. – Szkoda, wolałabym dzisiaj pisać... – mówi Zuzia. W tej samej sali na korkowej tablicy równo, jeden obok drugiego, wiszą wizerunki Jezusa. Te ikony zostały napisane przez dzieci. Bo od września ubiegłego roku w Szkole Podstawowej „Lokomotywa” w Sopocie w ramach lekcji religii raz w tygodniu odbywają się zajęcia nauki pisania ikon. Prowadzi je E. Sielicka, która ikonopisaniem zajmuje się na co dzień.
Początkowo uczniowie pisali na kartkach A4. – Była to zwykła biała kartka papieru z podlinnikami, czyli wzornikami. Dzieci najbardziej cieszyły się, że same mogą przygotować medium (spoiwo farby), każdy dostawał pędzelek z włosia wiewiórki i „wyruszał” w trochę dla nich tajemniczy świat – mówi ikonopisarka. Bo ikona to istna skarbnica... symboli.
– Pamiętam, jak pokazywałam im ikony po raz pierwszy. Pytam: „Co widzicie”? A że dzieci są do bólu szczere, usłyszałam, że „jakiś brzydki, pokrzywiony obraz” – śmieje się pani Ewa. Dopiero z czasem mali adepci ikonopisarstwa nauczyli się odczytywać symbole, którymi rządzi się ikona, a które należy rozszyfrować, żeby dotrzeć do sedna obrazu. Z czasem również zwykłe kartki, na których dotychczas pisali, zostały zamienione na tablice malarskie. – To jest wstęp do profesjonalnego ikonopisania. Właśnie na takich tablicach zaczęliśmy pisanie głowy anioła z ikony Trójcy Przenajświętszej św. Andrzeja Rublowa – pokazuje E. Sielicka.
Ikonopisarka wspomina, że po pierwszych przeprowadzonych przez nią lekcjach podeszła Marysia. – To dziewczynka z III klasy. Powiedziała mi, że ona chce pisać prawdziwe ikony – na desce. Porozmawiałam z jej rodzicami i okazało się, iż mała jest zafascynowana ikonami tak, że o niczym innym nie mówi. Jej zamiłowanie wzrosło po wizycie w Supraślu, a obecnie mogę zaryzykować stwierdzenie, że jest małym ekspertem w tematyce ikon, bo chłonie wszelką dostępną w tym temacie wiedzę – wyjaśnia pani Ewa.
Marysia nie była jedyną zainteresowaną pisaniem prawdziwych ikon. Początkowo zebrała się grupka 3 uczniów, następnie 8, a w rezultacie uzbierało się 12, podzielonych na dwie grupy, którzy poza zajęciami w szkole, raz w tygodniu, piszą ikony metodą dorosłych, czyli na desce. – Chociaż rączka dziecka jest niepewna, drżąca, wydaje mi się, że piszę się im łatwiej, bo mają „blisko” z głowy do ręki – nie boją się stawiać linii. Nie zastanawiają się, czy potrafią. Dorosły natomiast ma zazwyczaj w sobie blokadę i zanim zabierze się do działania, musi pokonać wszystkie swoje słabości w postaci: „Ja się do tego nie nadaję”, „Ja tego nie umiem”, „Przecież ja nawet nie wiem, jak się za to zabrać”. Dlatego znajduję taką radość w uczeniu najmłodszych sztuki pisania ikon – mówi ikonopisarka.
Pozalekcyjne warsztaty są miejscem, gdzie dzieci doświadczają prawdziwej atmosfery powstawania ikon. – Pisanie jest próbą wprowadzenia skupienia, uwagi i ciszy w życie dziecka. Bo obecnie dzieci żyją w zwariowanym świecie, pełnym nowych bodźców. Przecież żeby uciszyć dziecko, najczęściej trzeba głośniej nastawić telewizor. Rodzice cały czas wynajdują swoim pociechom nowe zajęcia. Obecnie dziecko nie umie pójść i pobawić się kamyczkami na podwórku – mówi pani Ewa. – A pisanie ikon bardzo absorbuje – uczy, że jest taka czynność, która wymaga ciszy i skupienia. Są uczniowie, którzy potrafią powiedzieć do swoich rówieśników: „Słuchaj, jak się pisze ikonę, to trzeba być cicho”. Poza tym dzieci uczą się, że gdy piszesz ikonę, to nie porównujesz z nikim powstałego obrazu – podkreśla ikonopisarka.
Edyta Gronowska, dyrektor szkoły, podkreśla, że w „Lokomotywie” niezwykle ważny jest duchowy rozwój dziecka. – Bardzo o to dbamy, aby nasi uczniowie wzrastali w wierze. Ikona daje możliwość dotknięcia słowa Bożego poprzez ten naniesiony na podłoże obraz. Dzieci są tym pisaniem zafascynowane. Podczas zajęć wyciszają się – wyjaśnia dyrektor i dodaje z uśmiechem – chociaż, oczywiście, nie wszystkie.
Ikona w korporacji
Zanim panią Ewę ikony wciągnęły na dobre, była kobietą sukcesu, PR-owcem. Pracowała dla dużej amerykańskiej korporacji. – Na polu zawodowym odniosłam wiele sukcesów. Tworzyłam kampanie, zakładałam fundacje, realizowałam się. To, co się obecnie dzieje w moim życiu, nazywam skutkiem rozpoznania darów otrzymanych od Boga – daru pisania ikon i daru słowa Bożego – mówi. Przyznaje, że pracy w firmie i ikonopisarstwa na dłuższą metę nie dało się pogodzić. Postanowiła przerwać karierę zawodową, zamknąć za sobą korporacyjne drzwi i otworzyć się całkowicie na działanie Boga, który nie kazał na siebie długo czekać.
– Zgłosiła się do mnie dyrektor „Lokomotywy” z propozycją, żeby poprowadzić takie eksperymentalne zajęcia, które przybliżałyby uczniom Biblię właśnie poprzez ikony – opowiada pani Ewa. Kiedy powiedziała znajomym ikonografom o tym, że uczy dzieci, reakcje były skrajne. – Łapali się za głowy, bo uważają, że jest to zaprzeczenie idei pisania ikon. No dobrze, ale kto powiedział, że doskonała modlitwa jest domeną zamkniętego w klasztorze mnicha? Dzieci mają duchowość, którą chciałabym rozwijać właśnie przez ikony. Ich intencje są bezinteresowne. Nie piszą ikon dla siebie, ale dla mamy, taty albo cioci. Dorośli najczęściej tworzą dla siebie i często brakuje im tej dziecięcej hojności – mówi E. Sielicka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...