Mój rozwój biznesowy szedł równolegle z duchowym. Bogu dziękuję, że tak było.
Kariera elektryka
Lucjan Siwczyk pochodzi ze śląskiej biednej rodziny. – Mimo że czytałem w dzieciństwie bardzo dużo książek, to uczyłem się słabo. Jedyną moją pasją była gra w piłkę. Chciałem zostać piłkarzem i wyrwać się z tej biedy. Jednak poważna kontuzja kolana w wieku 19 lat szybko pozbawiła mnie złudzeń i zakończyłem karierę – wspomina tamte lata. – W początkach „Solidarności” piłkarzy zatrudnionych na kopalnianych etatach skierowano do pracy pod ziemią. Przez dwa lata pracowałem jako górnik, później jako elektryk. Wtedy, a był to czas stanu wojennego, z przyjacielem z Warszawy planowaliśmy ucieczkę na Zachód, bo to była jedyna droga, by poprawić sobie życie.
Do ucieczki ostatecznie nie doszło. Obaj trochę przypadkowo znaleźli pracę w Katowicach. Z dnia na dzień przyjęto ich, jako elektryków, do pracy w Spodku. Siwczyk poznał nieznany mu do tej pory świat. W Spodku występowały dziesiątki zespołów, bo lata 80. były okresem boomu rockowego. Po roku przeniósł się do Estrady Śląskiej, gdzie koncerty oświetlał już samodzielnie.
Zachodnie zespoły przywoziły własny sprzęt. – Często miałem okazję go rozładowywać i montować. Kiedy w 1984 r zobaczyłem koncert Eltona Johna i tę feerię świateł, oniemiałem... Ten koncert zdopingował go do działania. – Postanowiłem wtedy zrobić własne oświetlenie. W ciągu półtora roku ręcznie wykonałem 120 reflektorów, dzięki czemu miałem lepsze światła niż sama Estrada. Dość powiedzieć, że oświetlaliśmy wtedy Rawę Blues czy festiwal „Odjazdy” w katowickim Spodku. Wtedy też rozpocząłem prywatną działalność pod nazwą „Oświetlenie Estradowe – Lucjan Siwczyk”. Swoje obowiązki starałem się wykonywać jak najlepiej, zawsze byłem uprzejmy, grzeczny, trzeźwy, po prostu solidnie pracowałem. Okazało się, że takimi prostymi cechami krok po kroku zyskiwałem uznanie i robiłem coraz więcej.
Kiedy przyszła transformacja w 1989 r., wraz z przyjacielem założył firmę transportową, która zajmowała się dystrybucją prasy niemieckiej. – Dzień w dzień woziliśmy gazety z Berlina. Wynegocjowaliśmy z Niemcami stawki zachodnioeuropejskie. Mieliśmy takie dochody, że po dwóch latach zacząłem myśleć o ponownej inwestycji w światła. Tym razem profesjonalne.
W tamtym czasie powstawało wiele nowych imprez, festiwali, stacji telewizyjnych i zapotrzebowanie na porządne oświetlenie było coraz większe. – Do 1997 r. rozwijaliśmy się wolno. Oświetlaliśmy trasy koncertowe popularnych wówczas zespołów, takich jak De Mono czy Varius Manx, sporadycznie koncerty telewizyjne. Ale byliśmy już rozpoznawalną marką. W 1997 r. nastąpiła rewolucja. Na polski rynek weszła holenderska firma Endemol. Zostaliśmy wybrani do obsługi ich produkcji. Do dzisiaj jesteśmy głównym dostarczycielem światła dla dużych show TVN.
– Całe lata 90. to była ciężka praca, wiele dni poza domem. Cierpiała na tym rodzina i małe dzieci – Lucjan Siwczyk czuje, że coś utracił. – Zawsze myślałem, że robię to wszystko dla dobra rodziny. Jednak dzisiaj, z perspektywy wielu lat, przychodzi czasem refleksja, że można było trochę „odpuścić”, nie brać wszystkich zleceń.
Nie mogłem stać obok
Właściciel Transcoloru podkreśla, że jest zwolennikiem radykalnych zmian w sferze gospodarczej i politycznej. – Jestem konserwatywnym prawicowcem. Jednak znaczenie prawicy rozumiem jako prawość, która wywodzi się wprost z prawa Bożego, czyli można się uczciwie bogacić i trzeba dzielić się z potrzebującymi. Jestem za tym, aby wreszcie po 45 latach komuny i po ponad ćwierć wieku tzw. wolności przywrócić Polskę narodowi. Mimo że cały okres rozwoju mojej firmy następował w ostatnich 25 latach, nie uważam, żebym III RP cokolwiek zawdzięczał. Sądzę, że gdyby nie potężne patologie tego systemu, to takie firmy jak moja byłyby daleko dalej – definiuje Siwczyk swoje poglądy polityczne. – Po prostu gospodarka nie może się efektywnie rozwijać, jeśli rząd wyprzedał najzdrowsze i najbardziej efektywne sektory gospodarcze, a mityczny kapitał zagraniczny traktuje nas jedynie jako tanią siłę roboczą. Oczywiście kilkanaście procent Polaków ma się bardzo dobrze. Ale kilkadziesiąt procent naszych Rodaków ugrzęzło w biedzie na pokolenia. Dlatego tak bardzo cieszy mnie to, co się wydarzyło w Polsce w 2015 roku.
Przyznaje, że Smoleńsk był dla niego momentem przełomowym. – Nie mogłem uwierzyć, że zabito prezydenta Lecha Kaczyńskiego i wiele ważnych osób, i nikt nie poniósł żadnej odpowiedzialności. – Siwczyk nie wierzy w oficjalnie przyjętą przyczynę katastrofy. – Godzinę po katastrofie byłem na Krakowskim Przedmieściu, żeby zapalić znicz. Nie mogłem spokojnie patrzeć na to, co później nastąpiło. Na te wszystkie kłamstwa i kampanię nienawiści. Pomyślałem, że nie mogę stać obok. Postanowiłem wesprzeć te grupy, które próbują dojść do prawdy o Smoleńsku. Zdałem sobie też sprawę, że elity III RP świadomie dechrystianizują Polskę.
Siwczyk wyłożył znaczące fundusze na wsparcie „Gazety Polskiej”, zainwestował też w powstającą Telewizję Republika, mając nadzieję, że zintegruje ona najlepszych prawicowych dziennikarzy.
Był także owym „tajemniczym inwestorem”, który włożył znaczne pieniądze w produkcję „Smoleńska”. Jednak nie – jak pisały niektóre media – już po wygranych wyborach w 2015 r., lecz dwa lata wcześniej. Dzisiaj nie ukrywa, że jest zmartwiony tym, że film jeszcze nie miał swojej premiery. – Mam nadzieję, że będzie gotowy jesienią.
Większość projektów medialnych, w które się zaangażował, nie przyniosła mu zysków, ale niczego nie żałuje. – Najważniejszy efekt został osiągnięty. Przekonałem się jedynie, że wielu ludzi pracuje dla idei, ale jeszcze więcej na idei. Dzięki wsparciu Bożej opatrzności, w co wierzę, nastąpiła w Polsce dobra zmiana. Najbardziej jednak cieszę się, że dzięki tej dobrej zmianie kilka milionów polskich dzieci otrzymuje wsparcie w postaci programu 500+. Wiem, że miałem w tym pomyśle swój skromny udział.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.