Świat, którym rządzi Brak

Bronisław Wildstein mówi o mediach, literaturze, wolności i miłości.

Piotr Legutko: Tytuł Pana najnowszej powieści „Dom wybranych” kojarzy się z programem typu reality show, w którym widzowie dokonują selekcji jego bohaterów.

Bronisław Wildstein: Skojarzenie trafne, bo w książce na jednym z poziomów pojawia się właśnie taki program, „Młyn nadziei”, a dom wybranych to etap – po pierwszej selekcji – gdzie trafiają uczestnicy.

Tyle że w powieści nie jest to niewinna zabawa Choć chyba o żadnym z tego typu programów nie można powiedzieć, że jest „niewinny”.

No właśnie

Ale ten akurat okazuje się wyjątkowo brutalnym narzędziem inżynierii społecznej.

Nie tylko inżynierii, ale przede wszystkim degradacji człowieka. Uczestnicy nie wiedzą, co się będzie z nimi działo. Myślą, że zostaną bohaterami zbiorowej wyobraźni, a potem stają się obiektem zabawy przez degradację. To jest oczywiście pewien często wykorzystywany mechanizm „rozrywki”, jeśli tego słowa można tu w ogóle używać, w którym widzowie czerpią satysfakcję z upokarzania swoich bohaterów.

Mechanizm doskonale znany z ekranów telewizyjnych, gdzie jakże często przeciętni ludzie są kreowani na celebrytów, a potem strącani z hukiem z piedestału ku uciesze „gawiedzi”.

Tu gra jest bardziej skomplikowana, bo są w nią zaangażowani nie tylko uczestnicy tego przedsięwzięcia i widzowie, ale także ci, którzy ów format telewizyjny wymyślili, by zarobić, oraz ci, którzy im takie pomysły podsuwają.

I to jest szczególnie interesujący wątek, bo zwykło się uważać, że media to narzędzie w ręku polityków. A tu widzimy zupełnie innych demiurgów. Kim oni są?

W tej książce, w dosłownym ujęciu, polityki w ogóle nie ma. Ja zresztą nie do końca zgadzam się z tezą, że mediami rządzą politycy.

Można wręcz odnieść wrażenie, że w Polsce jest odwrotnie

Nie tylko w Polsce. Media kreują nasz świat, w ogromnej mierze go stwarzają albo są częścią opiniotwórczych środowisk, które usiłują sprawować w nim rząd dusz. I one wytwarzają pewne wyobrażenie o świecie, a także kryteria, którymi należy się posługiwać w jego ocenie. Robią to bezpośrednio, a czasami nie wprost, podsuwając pewne modele życia, zachowania, wzorce, obiekty aspiracji.

Kim są ci ludzie?

Oni działają na kilku poziomach i próbuję to w swojej książce pokazać. Są twarze mediów, ci, których widzimy na szklanym ekranie, myśląc, że to oni są organizatorami zbiorowej wyobraźni. Ale przecież gdzieś za kulisami są ich szefowie, którzy tym sterują. Tyle że też nie do końca, bo i oni mają swoich szefów. I są tacy, którzy wymyślają takie projekty. Robią to oczywiście dla pieniędzy, ale nie tylko. Można dodać: dla idei. Mają swoje wyobrażenie o świecie, które chcą nam zaszczepić. Są więc marionetki, ale ci, którzy nimi poruszają, też okazują się niesamodzielni. Sznureczki idą coraz wyżej. Gdzie się one kończą? Ja nie wiem. Mamy problem fundamentalny, bo w powieści zniknęła nam nagle postać, która ideowo wprawiała w ruch ten świat.

Czytelnik może odnieść wrażenie, że to postać trochę nie z tego świata. Śmiech Złego co jakiś czas powraca na kartach książki.

On się nawet nazywa znacząco: Brak. Nie muszę dopowiadać, czym jest nieistnienie. Ale to jest bardziej złożone, bo Brak jest też postacią konkretną. Kiedy niknie, ma około 50 lat, jest filozofem, zrobił wielką karierę nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie. Brak to intelektualny celebryta, jego rodzice w PRL byli dyplomatami. Problem z nim jest też taki, że my go poznajemy wyłącznie przez oceny innych bohaterów. On sam nigdy bezpośrednio nam się nie objawia. Wszyscy go poszukują i to poszukiwanie jest kanwą książki.

Ciekawe, że jest to intelektualny guru, który nie pisze manifestów i książek, ale wymyśla formaty telewizyjne

On je podsuwa, nawet nie używając do tego swojego nazwiska, głównemu bohaterowi Zbigniewowi Arskiemu. Podsuwa szefowi prywatnej telewizji nie tylko pomysły, ale i ludzi, którzy mieliby je realizować. Na przykład zdolnego reżysera, zbuntowanego, który wbrew obowiązującym trendom we współczesnym polskim teatrze koniecznie chce wystawiać klasykę.

Podsuwa z czytelną intencją, by te wybitne jednostki były deprawowane. Mają porzucić marzenia, ideały i skupić się na realizowaniu dwuznacznych moralnie widowisk.

A na wątpliwości Arskiego, który twierdzi, że ów reżyser jest z innej bajki, Brak przypomina mu, że on sam kiedyś taki był. Zostałem niedawno zaatakowany w telewizyjnym „Pegazie” za to, że wszyscy moi bohaterowie są właśnie tacy: ułomni, słabi, a ja nie daję im żadnej szansy. Ale przecież człowiek jest ułomny i słaby, a jeśli dodatkowo znajdzie się w świecie, który promuje zło, ma niewielkie szanse, by tym pokusom się oprzeć.

Nie zgodziłbym się z zarzutem, że nie ma w Pana książce postaci pozytywnych. Magda, siostra głównego bohatera, znajduje sens w tym, co według owych reguł jest bezsensowne. W poświęceniu się opiece nad córką, która zapadła w śpiączkę. I w powrocie do wiary w Boga.

Ona, jako naukowiec, jest trochę z innego świata, bo nie pracuje w mediach, choć z drugiej strony kiedyś do niego należała. Ma dwoje dzieci z różnymi mężczyznami, żyje w sposób nieuporządkowany, miota się, rozpaczliwie tego sensu poszukuje. Przełomu doświadcza dopiero w momencie tragedii. Czuwa przy córce, o której lekarze mówią, że już umarła, bo przecież nastąpiła śmierć mózgowa. Nic tu zresztą nie jest proste, bo Magda cały czas musi walczyć o tę swoją nieoczekiwanie odzyskaną tożsamość.

Jej brat z kolei w epoce „Solidarności” był postacią pozytywną, wzorem dla swego rodzeństwa, ale przeszedł drogę odwrotną.

To dość typowy przedstawiciel pokolenia dzisiejszych 50-latków. Należał do NZS, działał w podziemiu, a potem zachłysnął się światem nowych możliwości. Wielu wokół nas takich ongiś wspaniałych młodzieńców czy młodych dam, z którymi podziały się dziwne rzeczy w III RP, gdyż zdaje się ona promować specyficzny typ zachowań i postaw. To obserwacja socjologiczna. Ale jest jeszcze poziom cywilizacyjny. Kiedy Arski działał w podziemiu, opierał się na czymś trwałym, a potem pewniki się rozsypały i on się pogubił. Mówi się, że owe nieograniczone dziś możliwości dają wolność, ale jest inaczej. W miejsce zadomowienia w świecie i trwałych wartości pojawiają się wyobcowanie i niepewność.

A może to, co nas otacza, także jest pewnym reality show i Polska zamieniła się w wielki „Dom wybranych”. Bo czy nie jesteśmy cały czas poddawani różnym medialnym eksperymentom, które mają nas wyrwać z tradycyjnych tożsamości?

Tak właśnie jest, bo przecież żyjemy w świecie zapośredniczonym, nie mamy możliwości bezpośredniego obcowania z rzeczywistością. Ona jest dla nas preparowana i pokazywana przez ekrany, wszystko jedno, czy telewizyjne, czy zainstalowane na komputerze. Preparowana w interesie konkretnych ludzi, którzy mają pieniądze i możliwości, by te interesy realizować, i szerzej, na rzecz ideologii, która się wyemancypowała i jej rzecznicy bardziej służą jej niż ona im. Dziś nie robi się tego z użyciem nagiej przemocy, ale właśnie prowokacji czy manipulacji, przemocy symbolicznej. Próbuję to pokazać, trzymając się z daleka od polityki. Choć bardzo łatwo przełożyć te mechanizmy także na język polityki.

Ułatwia Pan to przez przywoływanie postaci, głównie drugoplanowych, w których dość łatwo można rozpoznać polityków i celebrytów z pierwszych stron gazet, na przykład naszego świeckiego świętego, współczesnego guru polskiej młodzieży.

Pisząc powieść, czerpię z osobistych doświadczeń, które potem przetwarzam, kondensuję. Świat wokół nas jest fascynujący, ja próbuję go opisać, zrozumieć i tym rozumieniem, przeżywaniem świata przez ludzkie losy chcę się podzielić z czytelnikiem.

I wychodzi z tego opowieść o upadku cywilizacji. Bardzo pesymistyczna.

Bo niestety rzeczywistość, którą obserwuję, nie nastraja optymistycznie. Ja nie jestem deterministą, nie wiem, jak się to wszystko dalej potoczy, w swoich publicystycznych tekstach szukam nawet motywów nadziei. Ale jak uprawiam literaturę, to piszę to, co widzę, czym żyję. Taki jest ten świat.

Świat, którym rządzi Brak?

Świat, który wprawia w ruch Brak.

Używając bez przerwy słowa „wolność” jak zaklęcia. To w jego postnowoczesnej filozofii jedyny azymut. Słowo klucz.

Obsesyjna pogoń za wolnością rozumianą w sposób niesłychanie zredukowany przekształca się błyskawicznie w zniewolenie. Ale to nie jest jedyne słowo klucz o zmienionym znaczeniu. Jest jeszcze miłość, którą wszyscy bez przerwy ścigają. „Dom wybranych” to także paradoksalnie powieść o miłości. Miłości zredukowanej do namiętności w świecie eksponującym wyłącznie samorealizację. A skoro namiętności są bardzo krótkotrwałe, należy wymieniać ich obiekty i realizować się gdzie indziej. W ten sposób ludzie nieustannie się nawzajem unieszczęśliwiają, tkwią z zamkniętym kole wzajemnie zadawanej sobie krzywdy.

Jest Pan nie tylko pisarzem, ale także człowiekiem mediów. Skoro są tak złe, dlaczego Pan w nich wciąż funkcjonuje, zamiast do korzystania z mediów zniechęcać?

Broń Boże nie namawiam nikogo, byśmy wrócili do jaskini. Media, jak każdy ludzki wynalazek, dają rozmaite możliwości, ale też generują zagrożenia. A im bardziej ten wynalazek jawi się jako olśniewający, tym większe kryje w sobie niebezpieczeństwa. Żyję w mediach, pracuję w nich, bo nie widzę możliwości, by odwrócić się do nich tyłem. Próbuję raczej je zmieniać, robić coś optymalnego. Ale jako pisarz chcę ten medialny świat pokazać taki, jaki jest. •

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Reklama

Reklama