Już od piątku na ekranach naszych kin oglądać będziemy mogli film o bł. Karolinie Kózkównie. To pierwsza produkcja nowej wytwórni filmowej, która powstaje w Toruniu, pod auspicjami telewizji Trwam.
Jaki jest ten film? Bardzo nierówny. Są w nim rzeczy, które autentycznie zachwycają, ale sporo jest tutaj także niedociągnięć. Nic w tym dziwnego. Wszak najważniejsze osoby w ekipie filmowej „Zerwanym kłosem” debiutują w kinie. Jedni poradzili sobie lepiej, inni gorzej, ale po kolei.
Największym mankamentem tego obrazu jest scenariusz. Serwowana widzom historia nie jest niestety materiałem na półtoragodzinny film. Może wyszedłby z tego niezły godzinny, telewizyjny film. Może nawet nieco krótszy spektakl teatru telewizji. Ale jak na film kinowy, jest tutaj, po prostu, za mało zdarzeń. Stąd twórcy ciągną wiele wątków na siłę i w nieskończoność przedłużają sceny pościgów i ucieczek (większość w kiczowatym, zwolnionym tempie).
Skoro o kiczu mowa, to mamy go też sporo w warstwie wizualnej. Scenografia bardziej przypomina skansen niż prawdziwą wieś z początku XX wieku. Idealizowanie, mitologizowanie – wszystko jest dopuszczalne, ale w pewnych granicach. Sielanki świetnie sprawdzają się w filmowych baśniach, ale niekoniecznie w dramatach o męczeństwie. Gdyby „Zerwany kłos” wyglądał bardziej realistycznie (np. tak, jak „Janosik. Prawdziwa historia” Agnieszki Holland), być może byłoby to wydarzenie. Tymczasem jest nam dane oglądać coś pomiędzy słowiańskim teledyskiem Donatana, a batalistyczną „1920 Bitwą warszawską” Jerzego Hoffmana. Szkoda.
Pochwalić należy natomiast kompozytora Krzysztofa A. Janczaka. Towarzysząca ekranowym zdarzeniom ścieżka dźwiękowa autentycznie porusza. Wszystkie te pobrzmiewające w tle etniczne motywy, budują nastrój słowiańskości i religijności ludowej znacznie lepiej, niż tony pojawiających się w kadrach zbędnych, cepeliowych rekwizytów. Paradoksalnie, całkiem niezłe są tutaj także zdjęcia Juliana Kucaja. To naprawdę wielki talent. Gdyby tylko osoby odpowiedzialne za scenografię odpuściły sobie nieszczęsną opcję „na bogato”…
Znacznie lepiej jest z obsadą aktorską. Debiutujące na ekranie Aleksandra Hejda (bł. Karolina) oraz Magdalena Michalik (Teresa) poradziły sobie przed kamerą bardzo dobrze i swym warsztatem aktorskim w niczym nie odstają od profesjonalnego artysty, Dariusza Kowalskiego, który wciela się tutaj w ojca błogosławionej. I to właśnie jego finałowe widzenie jest najpiękniejszą sekwencją tego filmu - gdy inni opłakują tragicznie zmarłą Karolinę, on widzi ją już jako tę, która osiągnęła niebo.
Dla tej jednej sceny warto było obejrzeć „Zerwany kłos”. Natomiast ciekawostka, którą można wyczytać w pressbooku („średnia wieku członków całego zespołu filmowego wynosi około 27 lat. Żaden z nich nie studiował w żadnej szkole filmowej”), stanowi najlepsze podsumowanie tego nie najlepszego filmu.
Niewiele też dowiemy się z niego o samej błogosławionej. Po "coś więcej" trzeba sięgnąć do książek lub internetu.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.