„Amerykańska sielanka” Philipa Rotha bywa uznawana za jedną z najlepszych powieści XX wieku. W kinach możemy oglądać właśnie jej adaptację. Za kamera stanął znany aktor – Ewan McGregor.
Życie głównego bohatera wygląda idealnie. W szkole był gwiazdą w każdej właściwie dyscyplinie sportu. Ożenił się z królową piękności. Po ojcu przejął świetnie prosperującą fabrykę rękawiczek. Rozbudował ją. Ma uroczą córkę. Ta się jąka. Bywa również wobec ojca prowokująca. To jedyny cień na doskonałym życiu. Cień, który będzie rósł wraz z nią.
Jest jednak w „Szwedzie” (tak był nazywany w szkole z powodu skandynawskich rysów) pewien element samozadowolenia i pychy. Gdy z rodziną w telewizji widzi znaną scenę samospalenia wietnamskiego mnicha tłumaczy córce: „To daleko stąd”. Jednak jedno z haseł młodzieżowej rewolty lat 60. brzmiało „Przyniesiemy wojnę do domu”.
Dzieje się to w sposób nieoczywisty. Córka głównego bohatera staje się socjalistyczną aktywistką. Jest podejrzana o udział w zamachu bombowym. Jej bunt przeciw wojnie i wartościom pokolenia rodziców jest pars pro toto obrazem buntu ówczesnej młodzieży przeciw wartościom konserwatywnym.
Nieoczywistość jest wielką zaletą tego filmu.
Konflikt miedzy rodzicami a córką łatwo odczytać jako konflikt kulturowy ówczesnej Ameryki, który doprowadzi do wielkiej obyczajowej rewolucji. Oglądamy go również w ciekawych wizualnych skrótach. Jak ten kiedy zderzone z sobą zostają obrazy lądowania na Księżycu i festiwalu w Woodstock.
Jednak rzecz jest bardziej uniwersalna. Rodzice – konserwatyści – nie rozumieją psychoanalizy (uważają, że psycholog próbująca wyleczyć ich córkę z jąkania niemal ich obraża), ani sztuki współczesnej (co jednak nie przeszkodzi matce romansować z sąsiadem – malarzem. W oczach tamtej młodzieży było to również pokolenie hipokrytów).
Szwed jest człowiekiem porządnym, zatrudnia wielu Murzynów, jest przeciw wojnie, ale zachowuje do wszystkich wydarzeń rezerwę. Zależy mu głownie na rozwoju własnego biznesu.
Wierzy również, że zrobił wszystko co mógł by dobrze wychować córkę. Dwukrotnie w filmie zastanawia się co zrobił źle.
Towarzystwo córki jest liberalne, wyzwolone seksualnie, ma równościowe i postępowe poglądy.
Konflikt tak opisanych sił konserwatywnych z lewicowo–liberalnymi możemy obserwować wszędzie na świecie i dzisiaj. Jest i naszą codziennością.
Jednak obraz Ameryki na rozdrożu jako temat byłby czymś łatwym, oczywistym. Ten film taki nie jest. Rewolta lat 60. to tylko tło.
Łatwość wielkiej metafory zostaje zastąpiona przez dramat ojca, nie rozumiejącego wyborów córki. Uparcie próbującego ją odnaleźć, zszokowanego gdy wreszcie się uda.
To o tym jest ten film. O dramacie rodzicielstwa. Wiecznym niespełnieniu w roli rodzica. Ojca, który chce dla córki jak najlepiej. Nie może jednak za nią wybrać. Jej wybory są autonomiczne. Zostają zaakceptowane, nawet jeśli sprawiają zawód. Ale nawet w takiej sytuacji ojciec trwa przy córce.
I może akurat dla zrozumiałości tego dramatu owe wybory córki nie musiały być aż tak radykalne. Może czyni to dramat głównego bohatera zbyt łatwym do zrozumienia, a nawet współodczuwania. Nie redukuje jednak jego uniwersalności. A ta jest w sztuce bardzo ważna.
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.