Byłaby to przeciętna, choć niewątpliwie sympatyczna komedia romantyczna, gdyby nie dowód miłości, jaki chce złożyć swemu ukochanemu narzeczona.
Mimo kłopotów lokalowych Teatr Żydowski nie traci energii. Na ostatniej premierze „Szabasowej dziewczyny” w gościnnej sali Klubu Garnizonowego w Alei Niepodległości widownia wypełniona była po brzegi.
O autorze „Szabasowej dziewczyny”, amerykańskim dramaturgu Danielu Simonie, Woody Allen powiedział: „Wszystkiego, co wiem o komedii, nauczyłem się od Daniela”. Lepszej reklamy nie trzeba. A jak bawi się na sztuce Simona warszawski widz? Wystarczyło posłuchać braw.
Byłaby to przeciętna, choć niewątpliwie sympatyczna komedia romantyczna, gdyby nie dowód miłości, jaki chce złożyć swemu ukochanemu zakochana w nim narzeczona. Dowód nietypowy. Gdy dowiaduje się, że matka narzeczonego nie zaakceptuje w roli synowej katoliczki, postanawia przejść na judaizm. I to z żarliwością, która zadziwia samych nauczycieli.
Przechodzi w swoich staraniach samą siebie. Wszystkie zasady ma po chwili w małym palcu, język hebrajski nie ma już dla niej tajemnic, podejrzewam, że widzowie wraz z nią zdaliby egzamin na piątkę. Ze strony narzeczonego zasłanianie się ortodoksyjnymi poglądami mamy jest zwykłym wybiegiem. Po nie najlepszych doświadczeniach w poprzednich związkach, starszy od narzeczonej, nie wierzy, że może ją uszczęśliwić. Boi się kolejnego małżeństwa.
Jak każda dobrze skrojona komedia i ta kończy się zaskakującą puentą. Kiedy dziewczyna odkrywa podstęp, wycofuje się ze swoich planów. Wtedy niedoszły mąż widzi, co traci. Rona, matka narzeczonego Krystyny, okazuje się wyzwoloną, pełną planów kobietą, zachwycona przyszłą synową niezależnie od jej wiary.
Sztuka potwierdza znane powiedzenie ks. Józefa Tischnera: „Człowiek czasami nie wie, co w nim samym jest wiarą”. Daniel Simon i cieszący się ogromną popularnością jego brat Neil Simon byli chyba genetycznie uzależnieni od gatunku, który uprawiali, od komedii. To samo można by powiedzieć o reżyserze „Szabasowej dziewczyny”.
Marcin Sławiński, niegdyś aktor Teatru Narodowego, po ukończeniu wydziału reżyserii ma na swoim koncie 50 inscenizacji komediowych w warszawskich teatrach. Toteż spektakl w jego reżyserii jest lekki jak piórko kolibra, a aktorzy znakomicie dobrani do swoich ról: znakomita Sylwia Najah jako zakochana w narzeczonym Krystyna Sawicka, i Marek Ślosarski jako Ron Goldman. Inne walory dostrzeże widz, który na tę nietypową love story wybierze się do teatru.
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.