Chopin był człowiekiem religijnym! – jest o tym przekonany prof. Mieczysław Tomaszewski, wybitny polski muzykolog i jeden z najlepszych znawców życia i twórczości Fryderyka Chopina. Świat obchodzi obecnie 200. rocznicę urodzin genialnego kompozytora.
Zdaniem prof. Tomaszewskiego, jednym z koronnych argumentów za głęboką religijnością kompozytora jest opinia jego wieloletniej towarzyszki życia George Sand, która uznałą, że Chopin był „zasklepiony w katolicyzmie”. Ponadto muzykolog przytacza opinie osób bliskich Chopinowi - m. in. Franciszka Lista, który napisał o nim jako o człowieku „głęboko religijnym i szczerze przywiązanym do katolicyzmu”.
W rozmowie prof. Tomaszewski kreśli duchową sylwetkę Chopina, mówi o inspiracjach i znaczeniu jego twórczości, próbuje także odpowiedzieć na pytanie, dlaczego nie skomponował utworu sakralnego.
Publikujemy tekst wywiadu.
Czym jest muzyka?
Prof. Mieczysław Tomaszewski: Muzyka jest cudem, cudem, cudem... Zjawiskiem trudnym do wytłumaczenia, ale o wszelkich znamionach cudowności, które zachwyca, daje radość, wzruszenie....Jest po prostu cudem!
Jakie miejsce znajduje zatem w tym „cudownym uniwersum muzycznym” muzyka Chopina?
- Poświęciłem mu zaledwie siedem książek. Zajmuje miejsce wybitne. Wprowadzanie wartościowania z takiego punktu widzenia jest czymś bardzo trudnym i niebezpiecznym. Często zadaje się mi pytanie, jaką płytę wziąłbym ze sobą na przysłowiową bezludną wyspę, z Bachem, Mozartem, Chopinem czy Beethovenem? Odpowiedź na takie pytanie jest niebezpieczna, gdyż można wtedy w swojej spontaniczności być nieprzyzwoitym, tak jak Fryderyk Nietzsche, który napisał w „Ecce homo”, że za Chopina gotów jest oddać całą resztę muzyki. Jest to nieprawdopodobne... chciał oddać za niego Bacha, Mozarta, Beethovena, Brahmsa?! Czy weźmy Juliana Tuwima, który powiedział, że jeśli miałby wybierać to odda Mickiewicza z rozpaczą, Słowackiego z żalem, dziesięciu Krasińskich, i tu się wyżył na nim, za jednego Chopina. Dlatego jest trudno mówić o jego miejscu w muzycznym uniwersum. W moim odczuciu piękna w muzyce zmieści się i Chopin, Mozart, Beethoven, Bach i Schubert, Schumman, Brahms oraz Mahler. To jest mój muzyczny Olimp.
Jak prof. Tomaszewski wyobraża sobie zewnętrzną sylwetkę Chopina?
- Nie muszę sobie wyobrażać zewnętrznej sylwetki Chopina. Widzę go w dziesiątkach wizerunków, które pozostawiła jego epoka, od wieku młodzieńczego z 1826 r. przez 1829 r., kiedy sportretowała go Eliza Radziwiłłówna. Potem w 1829 r. sportretował wspaniale Chopina Ambroży Miroszewski. Jest też kilka portretów, o których nie wiemy, czy to jest Chopin, czy nie. Ale chyba najlepszy jest portret Eugene Delacroix, który pokazuje nam dojrzałego Chopina, takiego, którego na ulicy nie mógł nikt minąć bez zwrócenia na niego uwagi. Portret Delacroix świetnie oddaje głębię uczuć i myśli kompozytora. Portretował go w chwili szczególnej – wzlotu uczuciowego w stosunku do George Sand. Później mamy kilka salonowych portretów m. in. Ary Scheffera, Antoniego Kolberga i dochodzimy do dagerotypów i jedynej fotografii Louis-Auguste Bissona.
Był mężczyzną postawnym?
- Był mężczyzną średniego wzrostu miał ok. 170 cm wysokości, zawsze szczupły o blond włosach. Co do barwy oczu, to mamy rozmaite wypowiedzi, mówi się, że miały one odcień szaro niebieski.
Które ze świadectw osób współczesnych Chopinowi można uznać za najlepsze?
- Jeden z najlepszych portretów Chopina daje Franciszek Liszt w swojej monografii, jednej z pierwszych, jaka ukazała się w 1852 r. w Paryżu, w której opisuje kompozytora z entuzjazmem. Z wszystkich zachowanych opisów wynika, że promieniował życzliwością do ludzi. I takim w rzeczywistości był. Jeśli ktoś mówi, że był on przede wszystkim człowiekiem salonu, to jest to o tyle fałszywe, że w salonach bywał z racji swojego zawodu. Grał w tym środowisku i za koncerty w salonach otrzymywał pieniądze, tak jak dostawał pieniądze od uczniów. Bywając w salonach nie przejął nic z salonowego blichtru. Jest takie zabawne świadectwo szwajcarskiego kompozytora Stefana Hellera, który relacjonując Robertowi Schumannowi ówczesne życie paryskie napisał: „Chopin grzęźnie w bagnie salonowym, ale nic z tego nie zostaje na nim, pisze pięknie i głęboko”. Jest to znakomite świadectwo. Chopin do salonów wnosił ton wysoki, wzniosłość i ideały. Dowodem na to są słowa Solnage, córki George Sand, która zwróciła uwagę, że w latach 30. XIX w., kiedy kwitł salon jej matki, w 1836 r. znalazł się w nim po raz pierwszy Chopin. Wspomina ona, że od momentu, gdy wszedł do niego Chopin, to wszystko się w nim zmieniło. Wymiotło przypadkowych i wulgarnych ludzi. Od tego czasu salon stał się miejscem świętym, miejscem poważnych rozmów, w którym uprawiano sztukę wysoką. Tam Sand czytała wieczorem, to co napisała rano a Chopin prezentował nowe utwory.
Chopin raczej niechętnie występował w wielkich salach koncertowych?
- Trudno jest orzec, czy tak było. Chopin zaczął karierę od publicznych koncertów. W 1830 r. w Warszawie przed wyjazdem dał wiosną dwa a jesienią jeden koncert. Wtedy na występ młodego pianisty w Operze Warszawskiej przyszło od 700 do 800 osób oklaskując go z entuzjazmem. Wtedy też entuzjastyczne recenzje o jego grze pisał Maurycy Mochnacki. Wyprzedzały one opinie Schumanna, który powiedział: „Panowie, czapki z głów, oto geniusz”. To Mochnacki wcześniej mianował go geniuszem, ale ważniejsze niż geniusz jest jego stwierdzenie, że to co gra Chopin jest „prawdą”, gdyż nie ma w niej emfazy czy patosu.
Chopin zaczynał karierę jako pianista, który komponuje. Koncertował w Wiedniu i Paryżu. W stolicy Francji pierwszy koncert dał w lutym 1932 r. i od razu był on wielkim sukcesem. Fransois Fetis, ówczesny „papież” krytyków muzycznych napisał, że przyjechał młody pianista z Warszawy, który we wszystkim co zaprezentował, w melodii, harmonii, rytmie, fakturze fortepianowej, jest oryginalne.
Przez pierwsze pięć lat w Paryżu Chopin jest koncertującym pianistą. W 1836 r. odbył się jeden koncert, który mu się nie udał, który sam zorganizował w Operze Paryskiej na rzecz biednych polskich emigrantów. Wykonał swój koncert fortepianowy. Jednak jak na warunki sali operowej grał za cicho i występ nie zrobił większego wrażenia. Już wtedy dojrzewało w nim to, aby z koncertującego pianisty, który pisze muzykę stał się kompozytorem, który od czasu do czasu koncertuje. Stał się pianistą kameralnym i tylko czasami, ubłagany przez przyjaciół dawał koncerty w Sali Pleyela w latach 1841, 1842 i 1848 r. W jednej z recenzji z koncertu Liszt napisał, że była na nim francuska elita talentu – artyści, urody – piękne kobiety, pieniądza – bankierzy i polityki. Były to nieprawdopodobne sukcesy. Natomiast niemiecki poeta Heinrich Heine w korespondencji z Paryża dla niemieckich gazet i inni pisali, że są znakomici pianiści jak Liszt, Zygmunt Thalberg, ale jest jeden, który ich wszystkich przewyższa i to jest Chopin. W rankingach pianistów zawsze był tym pierwszym lub lepszym od innych. Balzak powiedział kiedyś, że kto nie usłyszał Chopina nie może mówić o Liszcie. „Chopin to anioł a Liszt to diabeł” – wyznał francuski pisarz. Także podczas pianistycznego turnieju między Lisztem z Thalbergiem zastanawiano się, kto jest lepszy i pisano, że odpowiedź jest jedyna – Chopin. W latach 40 XIX w. nie chciał już popisywać się w salach koncertowych. Dobrze czuł się przed kameralną publicznością.
Koncerty gwarantowały mu niezależność finansową.
- Koncerty przynosiły mu również wielkie sukcesy finansowe. Sand w jednym z listów do swojego kuzyna napisała, że Chopin na jednym koncercie uderzeniami dwóch rąk przez 2 godz. zarobił 6 tys. franków i będzie mógł pływać w złocie całe lata.
Jaki miał charakter? Czy był sangwinikiem, czy cholerykiem?
- Był bez wątpienia sangwinikiem. Reagował nieprawdopodobnie żywo, spontanicznie i wyraziście na rzeczywistość. Posiadał także znakomity talent aktorski i parodystyczny. Na to nakładała się jego wysoka kultura osobista, która powodowała, że uważano go za hrabiego bądź księcia. Chopin inaczej zachowywał się w środowisku oficjalnym, gdzie był jak książę a inaczej pośród swoich bliskich, przede wszystkim Polaków. Wtedy był całkowicie sobą. Słynne były jego spotkania w Hotelu Lambert w Paryżu u Czartoryskich, podczas których grał godzinami dla bawiącego się towarzystwa. Także podczas pobytów w Nohant jeździ na osiołku u boku dosiadającej konia Sand. Proszę sobie wyobrazić, jak to wspaniale musiało wyglądać. Lubił grać w bilard z gośćmi a w szachy z Solange i zawsze grał tak, aby z nią przegrywać. Tam też z Pauliną Viardot brał udział w odpustach i zabawach ludowych. Nie było w tym żadnego rozdwojenia osobowości. W salonach wykonywał zawód pianisty, a w swoim towarzystwie był całkowicie sobą.
Jak na Chopina reagowały kobiety?
- W relacjach z kobietami Chopin był tak wrażliwy, że nie umiem z nim porównać żadnego innego kompozytora. Jak mówią o tym dziesiątki świadectw reagował na urodę kobiet żywo i z olbrzymią kulturą. Można powiedzieć, że jego reakcje były platoniczne. Ktoś go nawet posądził o donżuanizm, z czego w liście do przyjaciela śmiał się. Żywo reagował na urodę i fluidy płynące od kobiet. Z drugiej strony towarzyszyło mu uwielbienie ze strony płci pięknej. Przypomnijmy, że trzy czwarte jego uczniów stanowiły kobiety, w tym najpiękniejsze damy Europy. Sand kiedyś napisała dość złośliwie, że zakochiwał się w trzech kobietach podczas jednego wieczoru. Nie obrażał się i na to, i odpowiadał, że na tworzenie takich opinii można pozwolić autorce romansów.
Czy spełnił się w miłości?
Jego miłość do George Sand na pewno była spełniona. Podobnie można mówić o spełnionej miłości na początku lat 30 XIX w. w stosunku do Delfiny Potockiej. Była ona zawsze przy Chopinie w najważniejszych momentach jego życia, przede wszystkim przy śmierci. Podczas jego konania śpiewała mu ulubione utwory. Darzyła go uczuciem, które pozostało do końca żywe. Chopin ostatnią ze swoich pieśni napisał do słów Zygmunta Krasińskiego, które otrzymał od Delfiny „Z gór gdzie dźwigali”. Tę pieśń wpisał do jej sztambucha i podpisał: „Nella miseria”. Są to słowa z „Boskiej Komedii” Dantego - „nie ma dotkliwszej boleści, niźli dni szczęścia wspominać w niedoli”. Słowa te świadczą, że piękna przyjaźń Chopina z Delfiną dotrwała do końca.
A z George Sand…
- Drugą spełnioną miłością była George Sand. Była to jakaś forma odpowiedzi na niespełnione uczucie do Marii Wodzińskiej. Był z nią poufnie zaręczony, ale niestety nic z tego nie wyszło. Sand przede wszystkim oszalała na punkcie jego muzyki i jego osobowości. Walczyła o niego zacięcie. To dla niego ubierała się w biało-czerwone stroje i zawierała znajomości z Polakami, m. in. z Mickiewiczem, aby być blisko niego. W końcu zdobyła jego serce. Napisała o tym w obszernym liście do przyjaciela Chopina, Wojciecha Grzymały, w którym argumentuje, że nie byłby on szczęśliwy w związku z Wodzińską. Wybuchło wzajemne nie tylko gorące uczucie ale i namiętność. Skończyło się to jednak podczas pobytu na Majorce, kiedy Chopin musiał wracać do Paryża po ostrym ataku gruźlicy. Ich związek trwał kilka lat. Później ze strony Chopina była to miłość, a ze strony Sand przyjaźń. Opiekowała się nim jak pielęgniarka, przekraczała siebie i pod jego wpływem stała się kimś innym.
Mimo, że ich uczuciowy związek skończył się, to moim zdaniem Chopin się w nim spełnił. Popatrzmy, w latach ich związku pomiędzy 1839-47 napisał on prawie wszystkie swoje najgenialniejsze utwory. Były one skomponowane pod gościnnym dachem Nohant. I cokolwiek powiemy o George Sand, to nie możemy zapominać, że ona mu to umożliwiła. Na pewno motywowała go swoim zachwytem nad jego sztuką. W jednym z listów pisze, że Chopin napisał trzy nowe mazurki, które są więcej warte niż wszystkie powieści XIX wieku. Stwierdziła to z przesadą ale szczerze. W swoich wspomnieniach „Historia mojego życia” Sand napisała najpiękniejsze słowa o Chopinie, jakie można było napisać, jako o najwspanialszym artyście. jakiego w życiu spotkała. Tam znalazło się także jedno zdumiewające zdanie: „Jednego nie mogę mu wybaczyć - jego zasklepienia w katolicyzmie”.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...