„W” to trzeci film fabularny Olivera Stone’a poświęcony amerykańskiemu prezydentowi. Po biografiach J.F. Kenedy’ego i R. Nixona Stone zrealizował film o G. W. Bushu. Jest on zdecydowanie najsłabszy.
Oliver Stone nie boi się podejmować tematów tabu, często idzie pod prąd. Nakręcił kilka znakomitych filmów, jak np. „Pluton”, „Wall Street” czy „Urodzeni mordercy”, który wbrew intencjom reżysera przez wielu widzów został odebrany jako gloryfikacja przemocy. W istocie było to totalne oskarżenie środków masowego przekazu, a przede wszystkim telewizji, które, według niego, odpowiedzialne są za narastającą w społeczeństwie, nie tylko amerykańskim, przemoc.
Prezydencka trylogia
„W”, kolejny film „prezydenckiej trylogii” Stone’a, w odróżnieniu od poprzednich filmowych biografii, „JFK” i „Nixona”, nakręconych z dużego dystansu czasowego, powstawał w chwili, kiedy jego bohater pełnił jeszcze kadencję. Głośny, lecz krytykowany za wybiórcze przedstawianie faktów „JFK”, w 1991r. rozbudził na nowo dyskusję na temat zamachu na prezydenta Kennedy’ego. Film odniósł sukces kasowy, ale, co ważniejsze, skłonił administrację do przyjęcia ustawy odtajniającej mnóstwo niepublikowanych dotąd materiałów rządowych dotyczących zabójstwa Kennedy’ego.
Można to porównać z kampanią medialną zainspirowaną przez TVN, która w rezultacie doprowadziła do ekshumacji ciała gen. Władysława Sikorskiego. W obu przypadkach nie doszło do żadnych sensacyjnych odkryć, które rzuciłyby nowe światło na śmierć Kennedy’ego i Sikorskiego. „Nixonem” z kolei znany z lewicowych przekonań reżyser zaskoczył widzów, bo w filmie jedyny amerykański prezydent, który musiał odejść ze stanowiska przed czasem, to postać niemal tragiczna. W dużej mierze to jednak zasługa występującego w roli tytułowej Anthony’ego Hopkinsa.
Alkoholik wierzący w Jezusa
Chociaż Stone nie jest typowym reprezentantem hollywoodzkiego środowiska, to, podobnie jak jego większość, nie lubi partii republikańskiej. Przystępując do realizacji filmu o George’u Walkerze (stąd W, w odróżnieniu od ojca) Bushu, deklarował co prawda, że będzie fair wobec bohatera filmu, ale wyszło jak zwykle. Zresztą czy mogło być inaczej w przypadku twórcy z takim temperamentem politycznym? W 2002 roku pojechał na Kubę, gdzie w ciągu trzech dni nakręcił dokument będący zapisem spotkania z Fidelem Castro. Nagrał 30 godzin rozmów. W przeciwieństwie do krytycznego obrazu amerykańskiego politycznego establishmentu, z którym rozprawia się ostro w swoich filmach, Stone nie wykazał podobnej drapieżności w stosunku do najdłużej rządzącego amerykańskiego dyktatora. Odwrotnie.
Pozwolił mu się wygadać, nie kontrując propagandowych, często absurdalnych wypowiedzi idola południowoamerykańskiej lewicy. W wywiadzie dla BBC na pytanie dziennikarza, czego chciałby się dowiedzieć od Busha, gdyby miał okazję do takiej rozmowy, odpowiedział: „Myślę, że on się boi kamery. On nigdy nie patrzy w oczy. Castro to co innego. Castro rozmawia. To człowiek w pełni. Busha postrzegam jako człowieka z plastiku. Jak już raz powiedziałem, to były alkoholik wierzący w Jezusa. Cóż może być bardziej niebezpiecznego?”. Po takich deklaracjach trudno spodziewać się w miarę chociażby obiektywnej wizji prezydenta na ekranie. I nie dziwi już fakt, że bohaterem następnego dokumentu Stone’a został uczeń Castro, prezydent Wenezueli, Hugo Chavez, nazywany przez reżysera wielkim człowiekiem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...